poniedziałek, 30 listopada 2009
niedziela, 29 listopada 2009
sobota, 28 listopada 2009
piątek, 27 listopada 2009
Kurban Bayram, czyli milczenie owiec
Dzisiaj wypada Kurban Bayram, czyli muzułmańskie Święto Ofiarowania. Co pobożniejsi mahometanie pielgrzymują z tej okazji do Mekki, a ci, którzy nie mają na to czasu ani środków, zarzynają w tym dniu barana i obdarowują bliźnich baraniną.
Od starych bilkentczyków słyszałem o tym święcie dość makabryczne opowieści, jak to jucha z rytualnie zaszlachtowanych zwierząt płynie rynsztokami stromych uliczek Ulusu, jak to dokonuje się krwawej rzezi bezpośrednio na ulicy, a potem tamże piecze i gotuje poćwiartowane mięso... Słowem - niezły hardkor i wschodnie barbarzyństwo.
Powodowany płochą ciekawością zapragnąłem w końcu zobaczyć coś takiego na własne oczy i uwiecznić to na możliwie najbardziej krwawych i drastycznych fotografiach. Zerwałem się jak na siebie wyjątkowo wcześnie (biorąc pod uwagę, że był to dzień wolny od pracy), wskoczyłem w autobus i pojechałem na Ulus, czyli najstarszą część miasta otaczającą seldżucką cytadelę - jeżeli w przypadku Ankary można mówić o czymś takim jak starówka, to jest to właśnie tam. Miejscowa ludność to na ogół pochodzący z podankarskich wsi konserwatywni muzułmanie - panowie pod obowiązkowym wąsem, z włóczkową czapeczką na głowie, panie w mniej lub bardziej zaawansowanym stadium zachuszczenia. Spodziewałem się naprawdę mocnych wrażeń i oczami wyobraźni widziałem już na swoim blogu obrazki jak z World Press Photo, czyli krew, trupy, mięso i flaki.
No i co? No i figa z makiem (nb. pokazanie Turkowi figi, to gorzej niż w kulturze zachodniej pokazanie tzw. faka). Zresztą, proszę bardzo:
Od starych bilkentczyków słyszałem o tym święcie dość makabryczne opowieści, jak to jucha z rytualnie zaszlachtowanych zwierząt płynie rynsztokami stromych uliczek Ulusu, jak to dokonuje się krwawej rzezi bezpośrednio na ulicy, a potem tamże piecze i gotuje poćwiartowane mięso... Słowem - niezły hardkor i wschodnie barbarzyństwo.
Powodowany płochą ciekawością zapragnąłem w końcu zobaczyć coś takiego na własne oczy i uwiecznić to na możliwie najbardziej krwawych i drastycznych fotografiach. Zerwałem się jak na siebie wyjątkowo wcześnie (biorąc pod uwagę, że był to dzień wolny od pracy), wskoczyłem w autobus i pojechałem na Ulus, czyli najstarszą część miasta otaczającą seldżucką cytadelę - jeżeli w przypadku Ankary można mówić o czymś takim jak starówka, to jest to właśnie tam. Miejscowa ludność to na ogół pochodzący z podankarskich wsi konserwatywni muzułmanie - panowie pod obowiązkowym wąsem, z włóczkową czapeczką na głowie, panie w mniej lub bardziej zaawansowanym stadium zachuszczenia. Spodziewałem się naprawdę mocnych wrażeń i oczami wyobraźni widziałem już na swoim blogu obrazki jak z World Press Photo, czyli krew, trupy, mięso i flaki.
No i co? No i figa z makiem (nb. pokazanie Turkowi figi, to gorzej niż w kulturze zachodniej pokazanie tzw. faka). Zresztą, proszę bardzo:
Miasto zupełnie wymarłe, oprócz paru znudzonych kotów żywej duszy na ulicach, wszystko pozamykane na głucho. Jestem rozczarowany, bardzo rozczarowany, jak powiedziałby Dr Manhattan.
Gdzie oni te wszystkie owce rezali, do licha?
czwartek, 26 listopada 2009
Straszne skutki świńskiej grypy
Cafe Inn to jedna z najpopularniejszych kafeterii na bilkenckim kampusie i zazwyczaj w porze lunchu ciężko znaleźć tam wolne miejsce, nie wspominając o kilometrowych kolejkach.
Tymczasem, na fali globalnej histerii grypowej, władze uniwerku odwołały wszystkie zajęcia w tym tygodniu, studenci porozjeżdżali się po domach i jest pusto i cicho. Dziękujemy ci, A/H1N1.
Tymczasem, na fali globalnej histerii grypowej, władze uniwerku odwołały wszystkie zajęcia w tym tygodniu, studenci porozjeżdżali się po domach i jest pusto i cicho. Dziękujemy ci, A/H1N1.
środa, 25 listopada 2009
Pierwsza Gwiazdka
Choć do Bożego Narodzenia jeszcze prawie równy miesiąc, Andrzej Perepeczko już dzisiaj zapewnia nam czar wigilijnych opowieści w morskim sosie.
Tym razem dzielny narrator i jego równie dzielna załoga, kończąc rejs dookoła pół świata, toczy dramatyczny wyścig z czasem, by zdążyć zawinąć do macierzystej Gdyni przed Gwiazdką. Niestety, choć marynarzom i kapitanowi nie brakło odwagi, umiejętności i zapału, wskutek wielu niekorzystnych splotów losu Wigilia zastaje ich wśród pięknych niewątpliwie, acz mało przytulnych fiordów Norwegii. Cała załoga ma właśnie zasiąść uroczystej sprokurowanej przez kuka wieczerzy, gdy nagle okazuje się, że nigdzie nie ma Kapitana.
Przyznam się, że w tym momencie lektury oczekiwałem jakiegoś naprawdę mocnego rozwiązania tej sytuacji (na przykład: Kapitan, chcąc sprawić swoim podkomendnym niespodziankę, przebiera się za Świętego Mikołaja, i odurzony flaszą rumu usiłuje wykonać efektowne wejście przez komin kotłowniczy... z łatwym do przewidzenia skutkiem).
Tym razem dzielny narrator i jego równie dzielna załoga, kończąc rejs dookoła pół świata, toczy dramatyczny wyścig z czasem, by zdążyć zawinąć do macierzystej Gdyni przed Gwiazdką. Niestety, choć marynarzom i kapitanowi nie brakło odwagi, umiejętności i zapału, wskutek wielu niekorzystnych splotów losu Wigilia zastaje ich wśród pięknych niewątpliwie, acz mało przytulnych fiordów Norwegii. Cała załoga ma właśnie zasiąść uroczystej sprokurowanej przez kuka wieczerzy, gdy nagle okazuje się, że nigdzie nie ma Kapitana.
Przyznam się, że w tym momencie lektury oczekiwałem jakiegoś naprawdę mocnego rozwiązania tej sytuacji (na przykład: Kapitan, chcąc sprawić swoim podkomendnym niespodziankę, przebiera się za Świętego Mikołaja, i odurzony flaszą rumu usiłuje wykonać efektowne wejście przez komin kotłowniczy... z łatwym do przewidzenia skutkiem).
Niestety, oczekiwania czytelnika o zwichrowanej wyobraźni swoje, a literatura faktu swoje: kapitan odnajduje się cały i zdrowy na pokładzie nawigacyjnym, gdzie zakutany w kożuch i rozparty wygodnie w leżaku usiłuje wśród szalejącej nad Skandynawią śnieżycy wypatrzyć pierwszą gwiazdkę. Jak widać na powyższej ilustracji - w końcu dopina swego.
wtorek, 24 listopada 2009
niedziela, 22 listopada 2009
sobota, 21 listopada 2009
piątek, 20 listopada 2009
Sprzątanie ekstremalne
Ten pan stał na gzymsie na wysokości trzeciego piętra i zamiatał - sam nie wiem co. Pety rzucone przez mieszkających wyżej młodych Amerykanów na studenckiej wymianie? Ptasie guano?
środa, 18 listopada 2009
Don't mess with Sasquatch
Imperialni szturmowcy najwyraźniej nie wzięli sobie do serca zakazu niepokojenia zwierzyny leśnej, co koniec końców miało przykre konsekwencje.
Obejrzyjmy to zresztą w zbliżeniu:
piątek, 13 listopada 2009
środa, 11 listopada 2009
wtorek, 10 listopada 2009
sobota, 7 listopada 2009
piątek, 6 listopada 2009
Kraków po godz. 22
Nie miałem pojęcia, że dwa małe piwka i dwa papieroski powodują aż takie zaburzenia postrzegania rzeczywistości...
wtorek, 3 listopada 2009
niedziela, 1 listopada 2009
Los dias de los muertes
Ostatnio zadałem moim studentom rysowanie czach; uznałem, że jest to motyw, z którym nawet ktoś kiepsko rysujący powinien sobie dać radę i przy odrobinie szczęścia zrobić coś fajnego. Narysowane przez nich czachy zostaną następnie wykorzystane w ćwiczeniu mającym na celu połączenie własnoręcznie stworzonego rysunku z typografią - jest to problem, z którym kompletnie nie dają sobie rady, wobec czego trochę ich muszę tym pokatować.
W każdym razie, kiedy na ostatnich zajęciach moje tureckie dziecięta w pocie czoła gryzmoliły trupie główki, ja też narysowałem kilka przy swoim stoliku, między innymi po to, żeby dać dobry przykład. Muszę przyznać, że całkiem nieźle się bawiłem - powinienem chyba częściej robić takie szybkie rysunki pędzlem i patykiem, bo bardzo to jest odświeżające i przyjemne.
W każdym razie, kiedy na ostatnich zajęciach moje tureckie dziecięta w pocie czoła gryzmoliły trupie główki, ja też narysowałem kilka przy swoim stoliku, między innymi po to, żeby dać dobry przykład. Muszę przyznać, że całkiem nieźle się bawiłem - powinienem chyba częściej robić takie szybkie rysunki pędzlem i patykiem, bo bardzo to jest odświeżające i przyjemne.