Jakieś półtora roku temu opisywałem klasóweczkę, którą zafundowałem moim studentom ilustracji. Tym razem znowu zmusiłem nieszczęsną młódź do zmagań z angielskim wierszykiem Old Mother Hubbard. Nie wiem jak to jest u pt. Czytelników i Oglądaczy, ale mnie na ogół dość szybko nudzi przyglądanie się, jak ktoś rysuje (parafrazując Roalda Dahla, jest z tym jak z dłubaniem w nosie - przyjemnie to robić samemu, ale przypatrywanie się, jak to robi ktoś inny, jest znacznie mniej pasjonujące), toteż sam złapałem za papier, tusz, i narządka i nagryzmoliłem takie dwa obrazki:
She went to the joiner's
To buy him a coffin;
And when she came back
The dog was a-laughin'
To buy him a coffin;
And when she came back
The dog was a-laughin'
She went to the hatter's
To buy him a hat;
And when she came back
He was feeding the cat
To buy him a hat;
And when she came back
He was feeding the cat
Mateczka i jej pies za każdym razem wyglądają inaczej, bo jeden obrazek narysowałem w środę, a drugi w piątek (prowadzę zajęcia w dwóch grupach). W środę humor miałem dość wisielczy, bo byłem w środku roboczego tygodnia, za to w piątek spoglądałem na świat pogodniej, mając w perspektywie rychły koniec pracy i wieczorne pijaństwo w uniwersyteckim pubie w towarzystwie innych expatów.