sobota, 30 kwietnia 2011

Powtórka z Mateczki Hubbard

 Jakieś półtora roku temu opisywałem klasóweczkę, którą zafundowałem moim studentom ilustracji. Tym razem znowu zmusiłem nieszczęsną młódź do zmagań z angielskim wierszykiem Old Mother Hubbard. Nie wiem jak to jest u pt. Czytelników i Oglądaczy, ale mnie na ogół dość szybko nudzi przyglądanie się, jak ktoś rysuje (parafrazując Roalda Dahla, jest z tym jak z dłubaniem w nosie - przyjemnie to robić samemu, ale przypatrywanie się, jak to robi ktoś inny, jest znacznie mniej pasjonujące), toteż sam złapałem za papier, tusz, i narządka i nagryzmoliłem takie dwa obrazki:

She went to the joiner's
To buy him a coffin;
And when she came back
The dog was a-laughin'
 
 She went to the hatter's
To buy him a hat;
And when she came back
He was feeding the cat

Mateczka i jej pies za każdym razem wyglądają inaczej, bo jeden obrazek narysowałem w środę, a drugi w piątek (prowadzę zajęcia w dwóch grupach). W środę humor miałem dość wisielczy, bo byłem w środku roboczego tygodnia, za to w piątek spoglądałem na świat pogodniej, mając w perspektywie rychły koniec pracy i wieczorne pijaństwo w uniwersyteckim pubie w towarzystwie innych expatów.

wtorek, 26 kwietnia 2011

Czarna z cukrem

Te fruwające molekuły to kofeina (z lewej) i sacharoza (z prawej), a nie dietyloamid kwasu lizergowego. Bynajmniej.
To już ostatnia z serii ilustracji na okładki zbiorów testów maturalnych; jestem głęboko szczęśliwy, że mam to wreszcie z głowy. Teraz tylko pozostaje modlić się, żeby wszystkie obrazki pomyślnie przeszły weryfikację podczas badań fokusowych na grupie targetowej (ale ohydna ta marketingowa nowomowa, nie?), i żeby nic nie trzeba było poprawiać.

niedziela, 24 kwietnia 2011

Odd man out

Jedno jajeczko jest pomalowane przez Agnieszkę.
Które?

sobota, 23 kwietnia 2011

Kurczę blade

Wszystkim czytelnikom i oglądaczom
wesołych
zielonych
słonecznych
pachnących
Świąt
życzy 
Załoga Bloga (kpt. K.)

czwartek, 21 kwietnia 2011

Beypazarczycy

 Beypazari to małe, dość malownicze miasteczko położone jakieś sto kilometrów na zachód od Ankary, słynące z marchwi, wody mineralnej i osiemdziesięciowarstwowej baklavy (normalna baklava ma tylko czterdzieści warstw ciasta). Jest to miejsce bardzo popularne jako cel weekendowych wypraw ankarczyków, znużonych molochowatą nijakością stolicy, zatem w soboty na ulicznym bazarze i głównym ryneczku kłębi się tłum turystów kupujących lokalne wyroby - biżuterię, obrusy, drewniane zabawki (cepeliada wszędzie taka sama), słodycze i marchewkowy sok.
Jeśli jednak skręcić w jakąś mniej reprezentacyjną, boczną uliczkę, można poczuć senną, trochę nostalgiczną i bezczasową atmosferę tureckiej prowincji.









niedziela, 17 kwietnia 2011

Kapadocja bez koloru

Ostatnio udało mi się po raz kolejny pojechać do Kapadocji. Za każdym razem przywożę stamtąd całe gigabajty zdjęć; zresztą trudno inaczej - krajobraz jest tam tak bezwstydnie malowniczy, że nie sposób oprzeć się potrzebie uwieczniania po raz kolejny tych samych widoczków.

Tym razem, żeby była jednak jakaś odmiana, postanowiłem gros zdjęć zrobić w czerni i bieli. Nie wiem, czy miało to jakikolwiek sens, ale przynajmniej, jak powiedziała kiedyś pani  sprzedawczyni w sklepie odzieżowym, komentując przymierzaną przeze mnie kurtkę, jest to "coś innego".







Edit: Żona się obruszyła, że ona też miała taki sam pomysł, żeby Kapadocję fotografować na czarno-biało, i  na swoim blogu ma ładniejsze zdjęcia z tej wycieczki. No, ma.

czwartek, 14 kwietnia 2011

środa, 6 kwietnia 2011

Botswana

Tęga pani w sukience w geometryczne wzory to Mma Ramotswe, bohaterka kryminalnych powieści Alexandra McCall Smitha, których akcja toczy się w Gaborone i reszcie Botswany. Nie czytałem, ale redakcji National Geographic Travelera zależało, żeby ją narysować. Ktoś zna te książki? Warto? Zwłaszcza, jeśli się nie przepada za kryminałami?

niedziela, 3 kwietnia 2011

Hortus mathematicus

Nieśmiały cybernetyk potężne ekstrema
Poznawał, kiedy grupy unimodularne
Cyberiady całkował w popołudnie parne,
Nie wiedząc, czy jest miłość, czy jeszcze jej nie ma?

Precz mi, precz, Laplasjany z wieczora do ranka
I wersory wektorów z ranka do wieczora!
Bliżej, przeciwobrazy! Bliżej, bo już pora
Zredukować kochankę do objęć kochanka!

On drżenia współmetryczne, które jęk jednoczy,
Zmieni w grupy obrotów i sprzężenie zwrotne,
A takie kaskadowe, a takie zawrotne,
Że zwarciem zagrażają idąc z oczu w oczy!

Ty, klaso transfinalna! Ty silna wielkości!
Nieprzewiedlne Continuum! Praukładzie biały!
Christoffela ze Stoksem oddam na wiek cały
za pierwszą i ostatnią pochodną miłości.

Twych skalarnych przestrzeni wielolistne głębie
Ukaż uwikłanemu w Teoremat Ciała,
Cyberiado cyprysów, bimodalnie cała
W gradientach, rozmnożonych na loty gołębie!

O, nie dożył rozkoszy, kto tak bez siwizny
Ani w przestrzeni Weyla, ani Brouwera
Studium topologiczne uściskiem otwiera,
Badając Moebiusowi nieznane krzywizny!

O, wielopowłokowa uczuć komitanto,
Wiele trzeba Cię cenić, ten się dowie tylko,
Kto takich parametrów przeczuwając fantom,
Ginie w nanosekundach, płonąc każdą chwilką!

Jak punkt wchodzący w układ holonomiczności,
Pozbawiony współrzędnych zera asymptotą,
Tak w ostatniej projekcji ostatnią pieszczotą
Żegnany - Cybernetyk umiera z miłości.
Stanisław Lem, Cyberiada