Słowo gecekondu oznacza po turecku dom sklecony w ciągu jednej nocy bez żadnych uprawnień, na zasadzie całkowitej samowoli budowlanej. W szerszym znaczeniu stosuje się je jako określenie slumsów gęsto zabudowanych takimi rozsypującymi się ruderami, zamieszkałych przez ludność pochodzącą z podmiejskich wsi.
środa, 30 grudnia 2009
poniedziałek, 28 grudnia 2009
sobota, 26 grudnia 2009
piątek, 25 grudnia 2009
czwartek, 24 grudnia 2009
Wesołych
Oderwania od przyziemnej codzienności oraz odrobiny (nie)znośnej lekkości bytu w święta Bożego Narodzenia (i nie tylko)
wszystkim Czytelnikom i Oglądaczom
zarówno tym regularnym jak i sporadycznym
życzy
Kapitan Kamikaze
wszystkim Czytelnikom i Oglądaczom
zarówno tym regularnym jak i sporadycznym
życzy
Kapitan Kamikaze
środa, 23 grudnia 2009
wtorek, 22 grudnia 2009
Szatańska Zemsta
Najnowsze opowiadanie Andrzeja Perepeczki, które ilustruje powyższy obrazek, to historia okrutnej pomsty, wywartej na grubym kucharzu okrętowym (pseudo "Truciciel") przez przebiegłego małpiszona (ksywa "Kubuś") . Historia ta jest niemal równie emocjonująca, pełna wyjątkowo brutalnych scen przemocy i niespodziewanych zwrotów akcji, co tarantinowski Kill Bill. Chętnie bym ją tutaj szczegółowo streścił, ale jestem dzisiaj tak zmęczony, że nie dam rady.
Kupcie sobie styczniowy numer Naszego Morza i przeczytajcie sami.
niedziela, 20 grudnia 2009
sobota, 19 grudnia 2009
piątek, 18 grudnia 2009
środa, 16 grudnia 2009
Przechlapane
Dzisiaj moi adepci sztuki ilustratorskiej w dalszym ciągu biedzili się nad angielską poezją dziecięcą i młodzieżową (ale już nie nad tym wierszykiem, co ostatnio, tylko nad krótszymi formami typu: Humpty Dumpty sat on a wall, Humpty Dumpty had a great fall, itd.). a ja w tym czasie zabawiałem się w następujący sposób: pochlapałem arkusz papieru rysunkowego sepiowym i szarym tuszem, przyłożyłem na wierzch drugi arkusz, docisnąłem i w te sposób zapaprałem burymi plamami oba kawałki papieru. O ile pamięć dotycząca lektur mojego dzieciństwa mnie nie myli, ten rodzaj performance'u nazywa się kleksografią.
Następnie wziąłem patyk, pędzel, czarny tusz kreślarski i białą ecolinę i tu i ówdzie dorysowałem parę plam i kresek. Wyszło mi coś takiego:
Następnie wziąłem patyk, pędzel, czarny tusz kreślarski i białą ecolinę i tu i ówdzie dorysowałem parę plam i kresek. Wyszło mi coś takiego:
Naturalnie za wiele sensu w takiej działalności nie ma, ale bawiłem się zupełnie nieźle. A to bardzo ważne, bowiem od dłuższego czasu twierdziłem, że rysowanie, odkąd stało się moim głównym źródłem utrzymania, nie sprawia mi już żadnej przyjemności.
Wychodzi na to, że najlepiej traktować uprawianie działalności artystycznej (albo w tym wypadku: pseudo- lub para- artystycznej) jako szlachetne hobby, a na chleb zarabiać czymś zupełnie innym. Kiedyś wydawało mi się inaczej, i nie mogę wprost uwierzyć jaki ja głupi wtedy byłem.
wtorek, 15 grudnia 2009
niedziela, 13 grudnia 2009
sobota, 12 grudnia 2009
piątek, 11 grudnia 2009
środa, 9 grudnia 2009
Mateczka Hubbard
Jest taki bardzo stary angielski wierszyk o Mateczce Hubbard, która ganiała cały czas za sprawunkami po mieście, żeby tylko dogodzić swojemu psu. Za każdym razem, kiedy wracała do domu, okazywało się, że pies wyprawiał najdziwniejsze brewerie - a to stawał na głowie, a to grał na flecie, a to karmił kota, a to ujeżdżał kozę, a to czytał gazetę, itd. Całość można przeczytać sobie tutaj.
Na dzisiejszych zajęciach z ilustracji zarządziłem pracę klasową, czyli mówiąc zwyczajnie - classwork. Każdy student dostał jedną zwrotkę "Old Mother Hubbard" i miał ładnie, szybko, a vista naszkicować tuszem czarno-białą ilustrację. Chodziło o zmuszenie nieboraków, żeby choć trochę porysowali, bo zauważyłem, że podejrzanie chętnie realizują moje zadania za pomocą kombinacji Illustratora i Photoshopa, przy całkowitym pominięciu fazy szkiców. W rezultacie, całkiem nieźle radzą sobie z programami do grafiki, natomiast ich umiejętności rysunkowe są na poziomie bliskim przedszkola (o ile nie gorszym).
Naturalnie plon dzisiejszej klasówki nadawał się w znakomitej większości do kosza (a to była ta lepsza z dwóch grup, z którymi mam do czynienia), ale przynajmniej sam też sobie porysowałem (miałem o dwie zwrotki więcej, niż przyszło studentów).
Naturalnie plon dzisiejszej klasówki nadawał się w znakomitej większości do kosza (a to była ta lepsza z dwóch grup, z którymi mam do czynienia), ale przynajmniej sam też sobie porysowałem (miałem o dwie zwrotki więcej, niż przyszło studentów).
Przy drugim podejściu (i innej zwrotce) pani Hubbard i jej zbzikowany kundel wyglądali trochę inaczej:
wtorek, 8 grudnia 2009
poniedziałek, 7 grudnia 2009
niedziela, 6 grudnia 2009
Nigdy nie rozmawiaj z nieznajomym Mikołajem
Hellboy, agent specjalny Biura Badań Paranormalnych i Obrony, doskonale zdaje sobie sprawę, że istoty nadprzyrodzone, nawet te z pozoru milutkie i nieszkodliwe...
piątek, 4 grudnia 2009
czwartek, 3 grudnia 2009
wtorek, 1 grudnia 2009
poniedziałek, 30 listopada 2009
niedziela, 29 listopada 2009
sobota, 28 listopada 2009
piątek, 27 listopada 2009
Kurban Bayram, czyli milczenie owiec
Dzisiaj wypada Kurban Bayram, czyli muzułmańskie Święto Ofiarowania. Co pobożniejsi mahometanie pielgrzymują z tej okazji do Mekki, a ci, którzy nie mają na to czasu ani środków, zarzynają w tym dniu barana i obdarowują bliźnich baraniną.
Od starych bilkentczyków słyszałem o tym święcie dość makabryczne opowieści, jak to jucha z rytualnie zaszlachtowanych zwierząt płynie rynsztokami stromych uliczek Ulusu, jak to dokonuje się krwawej rzezi bezpośrednio na ulicy, a potem tamże piecze i gotuje poćwiartowane mięso... Słowem - niezły hardkor i wschodnie barbarzyństwo.
Powodowany płochą ciekawością zapragnąłem w końcu zobaczyć coś takiego na własne oczy i uwiecznić to na możliwie najbardziej krwawych i drastycznych fotografiach. Zerwałem się jak na siebie wyjątkowo wcześnie (biorąc pod uwagę, że był to dzień wolny od pracy), wskoczyłem w autobus i pojechałem na Ulus, czyli najstarszą część miasta otaczającą seldżucką cytadelę - jeżeli w przypadku Ankary można mówić o czymś takim jak starówka, to jest to właśnie tam. Miejscowa ludność to na ogół pochodzący z podankarskich wsi konserwatywni muzułmanie - panowie pod obowiązkowym wąsem, z włóczkową czapeczką na głowie, panie w mniej lub bardziej zaawansowanym stadium zachuszczenia. Spodziewałem się naprawdę mocnych wrażeń i oczami wyobraźni widziałem już na swoim blogu obrazki jak z World Press Photo, czyli krew, trupy, mięso i flaki.
No i co? No i figa z makiem (nb. pokazanie Turkowi figi, to gorzej niż w kulturze zachodniej pokazanie tzw. faka). Zresztą, proszę bardzo:
Od starych bilkentczyków słyszałem o tym święcie dość makabryczne opowieści, jak to jucha z rytualnie zaszlachtowanych zwierząt płynie rynsztokami stromych uliczek Ulusu, jak to dokonuje się krwawej rzezi bezpośrednio na ulicy, a potem tamże piecze i gotuje poćwiartowane mięso... Słowem - niezły hardkor i wschodnie barbarzyństwo.
Powodowany płochą ciekawością zapragnąłem w końcu zobaczyć coś takiego na własne oczy i uwiecznić to na możliwie najbardziej krwawych i drastycznych fotografiach. Zerwałem się jak na siebie wyjątkowo wcześnie (biorąc pod uwagę, że był to dzień wolny od pracy), wskoczyłem w autobus i pojechałem na Ulus, czyli najstarszą część miasta otaczającą seldżucką cytadelę - jeżeli w przypadku Ankary można mówić o czymś takim jak starówka, to jest to właśnie tam. Miejscowa ludność to na ogół pochodzący z podankarskich wsi konserwatywni muzułmanie - panowie pod obowiązkowym wąsem, z włóczkową czapeczką na głowie, panie w mniej lub bardziej zaawansowanym stadium zachuszczenia. Spodziewałem się naprawdę mocnych wrażeń i oczami wyobraźni widziałem już na swoim blogu obrazki jak z World Press Photo, czyli krew, trupy, mięso i flaki.
No i co? No i figa z makiem (nb. pokazanie Turkowi figi, to gorzej niż w kulturze zachodniej pokazanie tzw. faka). Zresztą, proszę bardzo:
Miasto zupełnie wymarłe, oprócz paru znudzonych kotów żywej duszy na ulicach, wszystko pozamykane na głucho. Jestem rozczarowany, bardzo rozczarowany, jak powiedziałby Dr Manhattan.
Gdzie oni te wszystkie owce rezali, do licha?
czwartek, 26 listopada 2009
Straszne skutki świńskiej grypy
Cafe Inn to jedna z najpopularniejszych kafeterii na bilkenckim kampusie i zazwyczaj w porze lunchu ciężko znaleźć tam wolne miejsce, nie wspominając o kilometrowych kolejkach.
Tymczasem, na fali globalnej histerii grypowej, władze uniwerku odwołały wszystkie zajęcia w tym tygodniu, studenci porozjeżdżali się po domach i jest pusto i cicho. Dziękujemy ci, A/H1N1.
Tymczasem, na fali globalnej histerii grypowej, władze uniwerku odwołały wszystkie zajęcia w tym tygodniu, studenci porozjeżdżali się po domach i jest pusto i cicho. Dziękujemy ci, A/H1N1.
środa, 25 listopada 2009
Pierwsza Gwiazdka
Choć do Bożego Narodzenia jeszcze prawie równy miesiąc, Andrzej Perepeczko już dzisiaj zapewnia nam czar wigilijnych opowieści w morskim sosie.
Tym razem dzielny narrator i jego równie dzielna załoga, kończąc rejs dookoła pół świata, toczy dramatyczny wyścig z czasem, by zdążyć zawinąć do macierzystej Gdyni przed Gwiazdką. Niestety, choć marynarzom i kapitanowi nie brakło odwagi, umiejętności i zapału, wskutek wielu niekorzystnych splotów losu Wigilia zastaje ich wśród pięknych niewątpliwie, acz mało przytulnych fiordów Norwegii. Cała załoga ma właśnie zasiąść uroczystej sprokurowanej przez kuka wieczerzy, gdy nagle okazuje się, że nigdzie nie ma Kapitana.
Przyznam się, że w tym momencie lektury oczekiwałem jakiegoś naprawdę mocnego rozwiązania tej sytuacji (na przykład: Kapitan, chcąc sprawić swoim podkomendnym niespodziankę, przebiera się za Świętego Mikołaja, i odurzony flaszą rumu usiłuje wykonać efektowne wejście przez komin kotłowniczy... z łatwym do przewidzenia skutkiem).
Tym razem dzielny narrator i jego równie dzielna załoga, kończąc rejs dookoła pół świata, toczy dramatyczny wyścig z czasem, by zdążyć zawinąć do macierzystej Gdyni przed Gwiazdką. Niestety, choć marynarzom i kapitanowi nie brakło odwagi, umiejętności i zapału, wskutek wielu niekorzystnych splotów losu Wigilia zastaje ich wśród pięknych niewątpliwie, acz mało przytulnych fiordów Norwegii. Cała załoga ma właśnie zasiąść uroczystej sprokurowanej przez kuka wieczerzy, gdy nagle okazuje się, że nigdzie nie ma Kapitana.
Przyznam się, że w tym momencie lektury oczekiwałem jakiegoś naprawdę mocnego rozwiązania tej sytuacji (na przykład: Kapitan, chcąc sprawić swoim podkomendnym niespodziankę, przebiera się za Świętego Mikołaja, i odurzony flaszą rumu usiłuje wykonać efektowne wejście przez komin kotłowniczy... z łatwym do przewidzenia skutkiem).
Niestety, oczekiwania czytelnika o zwichrowanej wyobraźni swoje, a literatura faktu swoje: kapitan odnajduje się cały i zdrowy na pokładzie nawigacyjnym, gdzie zakutany w kożuch i rozparty wygodnie w leżaku usiłuje wśród szalejącej nad Skandynawią śnieżycy wypatrzyć pierwszą gwiazdkę. Jak widać na powyższej ilustracji - w końcu dopina swego.
wtorek, 24 listopada 2009
niedziela, 22 listopada 2009
sobota, 21 listopada 2009
piątek, 20 listopada 2009
Sprzątanie ekstremalne
Ten pan stał na gzymsie na wysokości trzeciego piętra i zamiatał - sam nie wiem co. Pety rzucone przez mieszkających wyżej młodych Amerykanów na studenckiej wymianie? Ptasie guano?
środa, 18 listopada 2009
Don't mess with Sasquatch
Imperialni szturmowcy najwyraźniej nie wzięli sobie do serca zakazu niepokojenia zwierzyny leśnej, co koniec końców miało przykre konsekwencje.
Obejrzyjmy to zresztą w zbliżeniu: