środa, 16 grudnia 2009

Przechlapane

Dzisiaj moi adepci sztuki ilustratorskiej w dalszym ciągu biedzili się nad angielską poezją dziecięcą i młodzieżową (ale już nie nad tym wierszykiem, co ostatnio, tylko nad krótszymi formami typu: Humpty Dumpty sat on a wall, Humpty Dumpty had a great fall, itd.). a ja w tym czasie zabawiałem się w następujący sposób: pochlapałem arkusz papieru rysunkowego sepiowym i szarym tuszem, przyłożyłem na wierzch drugi arkusz, docisnąłem i w te sposób zapaprałem burymi plamami oba kawałki papieru. O ile pamięć dotycząca lektur mojego dzieciństwa mnie nie myli, ten rodzaj performance'u nazywa się kleksografią.
Następnie wziąłem patyk, pędzel, czarny tusz kreślarski i białą ecolinę i tu i ówdzie dorysowałem parę plam i kresek. Wyszło mi coś takiego:

Naturalnie za wiele sensu w takiej działalności nie ma, ale bawiłem się zupełnie nieźle. A to bardzo ważne, bowiem od dłuższego czasu twierdziłem, że rysowanie, odkąd stało się moim głównym źródłem utrzymania, nie sprawia mi już żadnej przyjemności.
Wychodzi na to, że najlepiej traktować uprawianie działalności artystycznej (albo w tym wypadku: pseudo- lub para- artystycznej) jako szlachetne hobby, a na chleb zarabiać czymś zupełnie innym. Kiedyś wydawało mi się inaczej, i nie mogę wprost uwierzyć jaki ja głupi wtedy byłem.

10 komentarzy:

  1. Mam tak i ja - to wrażenie, że każde "zarabianie na chleb" staje się procesem nużącym i niewdzięcznym, nawet jeśli "czynności zawodowe" wydawały się spełnieniem marzeń. Prawdopodobnie rozwiązaniem byłaby bogata ciocia w Ameryce, albo wygrana w lotto czyli taka bajka dla dorosłych dzieci :)

    OdpowiedzUsuń
  2. aaa! Z wrażenia zapomniałam dodać, że zabawa z plamami przednia :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy rysowanie jest tylko hobby mamy swobodę w wyborze tematów i środków, mamy szansę przenieść na papier to, co naprawdę siedzi w głowie. Prawdopodobnie robimy wtedy rzeczy bardziej wartościowe, prawdziwsze. Oznacza to także, że na rysowanie nie możemy wygospodarować tyle czasu ile byśmy chcieli, proza życia szybko przemodeluje nasze priorytety. Powinniśmy zarabiać na tym, co lubimy i potrafimy robić, tak od serca.

    Bawiłem się w kleksografię i potwierdzam, że zabawa jest świetna. Jest również sens w takich działaniach, bo to znakomite ćwiczenie na wyobraźnię. Można dosłownie "popłynąć" razem z tymi abstrakcyjnymi plamami. Przypadkowe efekty są wyjątkowe, niemożliwe lub bardzo trudne do osiągnięcia w normalnym, wykalkulowanym procesie malowania.

    OdpowiedzUsuń
  4. Z fotografowaniem jest (niestety) tak samo - ale od czasu, gdy przestałem to robić zawodowo i tylko sobie pstrykam cyfrówką, czuję się znowu tak jak wtedy, gdy nie myślałem jeszcze, że będę w ten sposob zarabiał na życie - bowiem, jak wiadomo, "zawodowiec jest to człowiek, który za pieniądze robi to, co amator robi dla przyjemności" - tylko że właśnie przyjemności ma się już znacznie mniej. Ewa określa to jako "wypalenie zawodowe". Zatem dobrze, żeś sobie pochlapał i rób to częściej - poza wszystkim innym, to odświeża. Ucałowania Tata

    OdpowiedzUsuń
  5. P.S. Mnie też bardzo się te chlapaniny podobają :-) T.

    OdpowiedzUsuń
  6. No tak, taki lajf. Czy to nie Eliott Erwitt powiedział, że najlepszym sposobem, żeby coś osiągnąć w fotografii (myślę, że to dotyczy i innych dziedzin sztuki) to nie musieć zarabiać nią na życie?

    @ Andrzej - taka sytuacja, że człowiek sobie robi, co mu tam w duszy gra, a i tak zawsze znajduje się ktoś chętny, żeby mu za to zapłacić, jest idealna, ale niestety w prawdziwym życiu rzadko spotykana. Nawet Van Goghowi się nie udało, ale on przynajmniej miał brata, który podsyłał mu forsę.

    Zresztą, to nawet nie chodzi tylko o forsę, tylko o taki ciąg, w jaki się wpada, będąc zawodowcem - że pewnych rzeczy się już nawet nie próbuje, bo albo "been there, done that" dawno temu, albo "a kto mi to kupi", albo "nie mam czasu", a przede wszystkim narcystyczne "moja publiczność oczekuje ode mnie określonego stylu, a nie jakichś tam eksperymentów". I potem kończy się to tłuczeniem Podróżnika w cylindrze i latających wielorybów do porzygania i niemiłosiernym piłowaniem obrazków w surrealizujących retro klimatach, które tak naprawdę nudzą już od lat.
    To jest bardzo niebezpieczna faza, obawiam się. Dlatego chlapię i gryzmolę - żeby z niej wyjść.

    Natomiast co do moich wątpliwości, czy kleksografia ma jakikolwiek sens poza terapeutycznym - to naturalnie z mojej strony tylko kokieteria. Naturalnie, że ma sens, i mam zamiar jeszcze trochę się w nią pobawić, a może nawet zadać studentom jako classwork... ale to już raczej w następnym semestrze, bo ten się lada chwila kończy.

    OdpowiedzUsuń
  7. kurczę, zmartwił mnie ostatni akapit.

    OdpowiedzUsuń
  8. Zawsze myślałem, że to kwestia charakteru i stawiałem sobie ciebie za przykład kogoś komu w przeciwieństwie do mnie robienie ilustracji w określonym stylu cały czas sprawia frajdę.
    To stało się powodem prawie całkowitego porzucenia pędzla i farb. Tak jak akademia zniechęciła mnie do rysowania z natury. Za to w wakacje po raz pierwszy od chyba 10 lat, wziałem pudło z farbami w plener - niezapomniane przeżycie. W przyszłym roku powtórka.

    OdpowiedzUsuń
  9. Bo, Jerzyku, nie ma to jak płodozmian.
    Ja z kolei zawsze przedstawiałem sobie Ciebie jako przykład kogoś, kto mógłby być jednym z czołowych polskich ilustratorów, tylko z niewiadomych powodów mu się nie chce. Nie mogę powiedzieć, że marnujesz swój talent, bo przecież razem z Asią jesteście duetem świetnych plakacistów, ale zawsze uważałem, że to jest trochę nie fair, mieć taki potencjał i się go wyrzec całkowicie.

    A co do Twojego malarstwa plenerowego, to pamiętam ten widoczek paryski na tekturze, który kiedyś u Was widziałem i który strasznie mi się podobał. Cieszę się, że znowu coś w tej dziedzinie robisz.

    OdpowiedzUsuń