piątek, 31 grudnia 2010
czwartek, 30 grudnia 2010
Dwunastu gniewnych kolędników
W ramach poświątecznych remanentów - oto kartka bożonarodzeniowo-noworoczna, którą w tym roku zrobiłem dla Uniwersytetu Łódzkiego. Dwunastu kolędników reprezentuje dwanaście wydziałów:
- Wydział Biologii i Ochrony Środowiska
- Wydział Nauk Geograficznych
- Wydział Prawa i Administracji
- Wydział Ekonomiczno-Socjologiczny
- Wydział Nauk o Wychowaniu
- Wydział Fizyki i Informatyki Stosowanej
- Wydział Zarządzania
- Wydział Filologiczny
- Wydział Chemii
- Wydział Filozoficzno-Historyczny
- Wydział Studiów Międzynarodowych i Politologicznych
- Wydział Matematyki i Informatyki.
- Wydział Biologii i Ochrony Środowiska
- Wydział Nauk Geograficznych
- Wydział Prawa i Administracji
- Wydział Ekonomiczno-Socjologiczny
- Wydział Nauk o Wychowaniu
- Wydział Fizyki i Informatyki Stosowanej
- Wydział Zarządzania
- Wydział Filologiczny
- Wydział Chemii
- Wydział Filozoficzno-Historyczny
- Wydział Studiów Międzynarodowych i Politologicznych
- Wydział Matematyki i Informatyki.
poniedziałek, 27 grudnia 2010
Nativitas in partibus infidelium
Mimo że chrześcijanie w Turcji stanowią jakiś niewielki ułamek procenta, a ponad 99% Turków deklaruje się jako muzułmanie, bożonarodzeniowy szał konsumpcyjny opanował centra handlowe i hipermarkety stołecznej Ankary już od pierwszych dni grudnia. Nabycie bombek, ozdób, choinek (sztucznych wprawdzie, ale zawsze) czy światełek nie nastręcza najmniejszych problemów, co więcej artykuły te wraz z czekoladowymi mikołajami, niemieckimi pierniczkami i innym świątecznym badziewiem cieszą się bardzo dużym wzięciem, wydaje się wręcz, że z roku na rok coraz większym.
Oczywiście, wątek religijny jest absolutnie nieobecny, nigdzie nie uświadczy się żłóbka ani szopki, chociaż ni stąd ni zowąd można natknąć się na gwiazdę betlejemską (zapewne dlatego, że menadżerowie odpowiedzialni za zaopatrzenie są nieświadomi jej symboliki) i aniołki. Głównie dlatego, że cały ten sztafaż służy w Turcji sprzedaniu całkiem innego święta - Nowego Roku mianowicie... Nota bene zwanego tu czasem (bardziej światowo, głównie na użytek yabancıch) "Christmas".
Obraz tureckich muzułmańskich rodzin przystrajających w swoich domach choinki, a potem wręczających sobie w sylwestrową noc prezenty przy dźwiękach Jingle Bells i Last Christmas jest chyba najjaskrawszym i najdobitniejszym przykładem tego, co stało się na świecie z Bożym Narodzeniem. Nie ma już zupełnie sensu doszukiwanie się w nim jakiegoś duchowego wymiaru, nawet nie stricte chrześcijańskiego, ale chociażby powiązanego z tysiącami lat europejskiej tradycji (powiedzmy to sobie szczerze - germańska choinka nie ma przecież nic wspólnego z chrześcijaństwem, a i sama data święta została zapożyczona z dawnych kultów solarnych). To taki sam pretekst do zwiększenia obrotów w sklepach jak Walentynki i nikt nawet nie udaje, że jest inaczej. Jako ateista powinienem to zbyć obojętnym wzruszeniem ramion, ale mimo wszystko - czegoś żal.
Oczywiście, wątek religijny jest absolutnie nieobecny, nigdzie nie uświadczy się żłóbka ani szopki, chociaż ni stąd ni zowąd można natknąć się na gwiazdę betlejemską (zapewne dlatego, że menadżerowie odpowiedzialni za zaopatrzenie są nieświadomi jej symboliki) i aniołki. Głównie dlatego, że cały ten sztafaż służy w Turcji sprzedaniu całkiem innego święta - Nowego Roku mianowicie... Nota bene zwanego tu czasem (bardziej światowo, głównie na użytek yabancıch) "Christmas".
Obraz tureckich muzułmańskich rodzin przystrajających w swoich domach choinki, a potem wręczających sobie w sylwestrową noc prezenty przy dźwiękach Jingle Bells i Last Christmas jest chyba najjaskrawszym i najdobitniejszym przykładem tego, co stało się na świecie z Bożym Narodzeniem. Nie ma już zupełnie sensu doszukiwanie się w nim jakiegoś duchowego wymiaru, nawet nie stricte chrześcijańskiego, ale chociażby powiązanego z tysiącami lat europejskiej tradycji (powiedzmy to sobie szczerze - germańska choinka nie ma przecież nic wspólnego z chrześcijaństwem, a i sama data święta została zapożyczona z dawnych kultów solarnych). To taki sam pretekst do zwiększenia obrotów w sklepach jak Walentynki i nikt nawet nie udaje, że jest inaczej. Jako ateista powinienem to zbyć obojętnym wzruszeniem ramion, ale mimo wszystko - czegoś żal.
piątek, 24 grudnia 2010
Drodzy Czytelnicy i Oglądacze
pachnącego stołu, kolorowej choinki, migotliwych światełek
i największego Mikołaja na świecie
życzy Wam
Kapitan Kamikaze
wraz z załogą
i największego Mikołaja na świecie
życzy Wam
Kapitan Kamikaze
wraz z załogą
sobota, 18 grudnia 2010
środa, 15 grudnia 2010
poniedziałek, 13 grudnia 2010
El sueño de la razón produce monstruos
Moi studenci, w ramach zakończenia cyklu ćwiczeń pt. "Przydatne Myki w Photoshopie" (maski warstw, łączenie obrazów, kolorowanie czarno-białych fotografii itp.) dostali zestaw zawierający prawie 1GB obrazków w dużej rozdzielczości, który z pieczołowitością i dużym nakładem pracy specjalnie dla nich zgromadziłem. Były tam rozmaite piękne faktury i gryzmołki, masa starych zdjęć i dziewiętnastowiecznych ilustracji. Słowem - cud, malina.
W charakterze, he, he, sprawdzianu świeżo nabytych umiejętności zażyczyłem sobie sporządzenia kolażu z wykorzystaniem owych materiałów, dając jednocześnie temat, jak mi się zdawało, szeroki i głęboki, choć może niezbyt oryginalny - sen.
No i zobaczyłem, jakie sny mają młodzi Turcy. I zapłakałem.
Ta nacja chyba nie nadaje się do takich zabaw. To mili, nieskomplikowani, do bólu pragmatyczni i całkowicie pozbawieni wyobraźni ludzie; a żeby wyśnić bodaj coś takiego, jak mnie się zdarzyło na obrazku powyżej, trzeba jednak być jakimś pokręconym, skundlonym Słowianinem.
Oby się już ten semestr szybciej skończył, bo jak tak dalej pójdzie, to odwiozą mnie do Tworek. Tureckich.
W charakterze, he, he, sprawdzianu świeżo nabytych umiejętności zażyczyłem sobie sporządzenia kolażu z wykorzystaniem owych materiałów, dając jednocześnie temat, jak mi się zdawało, szeroki i głęboki, choć może niezbyt oryginalny - sen.
No i zobaczyłem, jakie sny mają młodzi Turcy. I zapłakałem.
Ta nacja chyba nie nadaje się do takich zabaw. To mili, nieskomplikowani, do bólu pragmatyczni i całkowicie pozbawieni wyobraźni ludzie; a żeby wyśnić bodaj coś takiego, jak mnie się zdarzyło na obrazku powyżej, trzeba jednak być jakimś pokręconym, skundlonym Słowianinem.
Oby się już ten semestr szybciej skończył, bo jak tak dalej pójdzie, to odwiozą mnie do Tworek. Tureckich.
czwartek, 9 grudnia 2010
poniedziałek, 6 grudnia 2010
Pierniczki mojej Babci
Kiedy byłem jeszcze małym szkutem (a potem nawet już nieco większym) zawsze na Mikołaja dostawałem pierniczki, które piekła moja Babcia Halka (Babcia była lwowianką, i tak tam zdrabniano imię Helena). Mikołajowa paczka od Babci wyglądała zawsze tak samo: zrobiony przez siostrę Babci, Ciocię Marysię, woreczek z czerwonej krepiny podszyty (tak jest, podszyty, a nie podklejony!) krepiną białą i związany kordonkiem, pełen domowych pierniczków, orzechów włoskich, jabłek i czekoladowych michałków. Orzechy i jabłka nie były specjalną atrakcją, michałki z kolei, owszem, były niezłe, ale i tak nie miały startu do tych twardych niemiłosiernie korzennych ciasteczek. Notabene, babcine pierniczki po jakichś dwóch tygodniach od upieczenia miękły i robiły się, o ile to możliwe, jeszcze smaczniejsze, ale nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek wytrzymał tak długo, żeby się o tym przekonać. Na ogół trzeba było dużego wysiłku woli, żeby nie zjeść wszystkich od razu szóstego grudnia o świcie.
Zazwyczaj toczyliśmy z Siostrą prawdziwe pojedynki psychologiczne polegające na tym, żeby zamelinować sobie jak najdłużej ostatniego pierniczka i w końcu demonstracyjnie go zeżreć na oczach przeciwnika, któremu w woreczku zostały już tylko włoskie orzechy i podobny śmieć. Naturalnie, zdarzały się blefy, ostatni istniejący pierniczek okazywał się przedostatnim, nieoczekiwanie zamieniając tryumf w klęskę, dochodziło też do brzydkich kradzieży... Kiedy w grę wchodziły pierniczki, wszystkie chwyty były dozwolone.
Mam nadzieję, że jest już jasne, o jak kultowej rzeczy traktuje dzisiejszy post. Mojej Babci (na tym zdjęciu z 1922 roku widzicie ją jako śliczną siedemnastolatkę) nie ma już od prawie jedenastu lat, ale tradycja mikołajowych ciasteczek przetrwała; raz do roku piecze je moja Mama, piekę (z pomocą Żony) i ja. Przepis jest następujący:
1/2 kg mąki
1/4 kg stopionego miodu
2 jaja
1 szklanka cukru
10 dkg margaryny
1 łyżeczka sody
przyprawa piernikowa (imbir, cynamon, goździki)
Długo wygniatać ciasto. Formować małe kulki i układać je w dużych odstępach na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Każdą kulkę spłaszczyć lekko palcem. Piec w ok. 180º C aż ładnie zbrązowieją. Zdejmować z blachy gorące.
Zapewne istnieją bardziej wyrafinowane przepisy na pierniczki. W dodatku nie da się ich wycinać w gwiazdki ani w serduszka, bo deformują się podczas pieczenia. Są twarde, prawie jak cantuccini. Ale ja nie zamieniłbym ich na żadne inne, nawet na Nürnberger Oblaten-Lebkuchen (które swoją drogą uwielbiam). Dla mnie te skromne babcine pierniczki są jak dla Prousta magdalenki.
Toute proportion gardée, oczywiście.
piątek, 3 grudnia 2010
wtorek, 30 listopada 2010
Wszyscy jesteśmy Andrzejami
W uroczystych wróżbach andrzejkowych na Gwieździe Śmierci udział wzięli: Jego Cesarska Mość Imperator Jędrzej I, kapitan Andriej Varhola, generał Andreas Jodl, kapral służb technicznych André Scaneur, lord Darth Anders, sierżant Andrew Goldbaum, oraz szturmowcy (od lewej do prawej): Ondřej Vojanek, András Kotanyi i Andrzej Nowak.
czwartek, 25 listopada 2010
Neska in the sky with diamonds
Pracuję ostatnio nad ilustracjami do książki Joanny M. Chmielewskiej pt. "Neska i Srebrny Talizman"; jest to sequel "Historii Srebrnego Talizmanu", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Amea w 2007 roku, i którą również zdarzyło mi się zilustrować.
Na obrazku: tytułowa bohaterka, która, wbrew temu co mogłoby się wydawać, wcale nie przeżywa akurat narkotycznego odlotu, ale zwiedza wnętrze abstrakcyjnego obrazu namalowanego przez Tęczowce z Tęczowej Doliny. Według tekstu obraz był niezwykle kolorowy, ale ilustracje w książce będą czarno-białe, więc... hmm...
No.
No.
poniedziałek, 22 listopada 2010
piątek, 19 listopada 2010
środa, 17 listopada 2010
poniedziałek, 15 listopada 2010
Skaner Obywatelski
Zaprzyjaźnieni twórcy i działacze Sopockiej Inicjatywy Rozwojowej poprosili mnie o narysowanie obrazka będącego ikonką Skanera Obywatelskiego na Facebooku. Zażyczyli sobie kandydata do rady miejskiej udzielającego wywiadu, w konwencji "mainstreamowej" (hmm?!), i mniej więcej to właśnie dostali.
W zbliżających się wyborach samorządowych niestety nie zagłosuję, bo z Ankary mam trochę daleko do lokalu wyborczego przy ulicy Kazimierza Wielkiego w Sopocie, więc niech to chociaż będzie moja obywatelska cegiełka tym razem.
Po raz pierwszy od bardzo dawna zrobiłem ilustrację wektorową i po raz pierwszy w ogóle używając Adobe Illustratora, a nie, jak onegdaj, Corela. Corelowi nie podoba się mój nowy komputer i odmówił współpracy, więc musiałem się przestawić na inny, dotąd prawie przeze mnie nie używany program; w sumie nie jest taki zły, ale całej masy rzeczy muszę w nim trochę po omacku szukać i jest to bardzo frustrujące.
W zbliżających się wyborach samorządowych niestety nie zagłosuję, bo z Ankary mam trochę daleko do lokalu wyborczego przy ulicy Kazimierza Wielkiego w Sopocie, więc niech to chociaż będzie moja obywatelska cegiełka tym razem.
Po raz pierwszy od bardzo dawna zrobiłem ilustrację wektorową i po raz pierwszy w ogóle używając Adobe Illustratora, a nie, jak onegdaj, Corela. Corelowi nie podoba się mój nowy komputer i odmówił współpracy, więc musiałem się przestawić na inny, dotąd prawie przeze mnie nie używany program; w sumie nie jest taki zły, ale całej masy rzeczy muszę w nim trochę po omacku szukać i jest to bardzo frustrujące.
sobota, 13 listopada 2010
Na osłodę
Wypada mi przeprosić Szanownych Czytelników i Oglądaczy za niezapowiedzianą i wyjątkowo długą przerwę w prowadzeniu bloga, ale ostatnimi czasy spiętrzyło mi się tyle tzw. michałków uprzykrzających życie, że zupełnie nie miałem głowy ani serca, żeby coś nowego tu wrzucić. Obiecuję spróbować przynajmniej się poprawić w najbliższym czasie.
poniedziałek, 1 listopada 2010
Ten o Gąsce Balbince
O narysowanie powyższego obrazka zostałem poproszony ładnych kilka miesięcy temu przez samego Mistrza Tadeusza Baranowskiego; został on (obrazek, nie Mistrz) umieszczony w pożegnalnym albumie o Bąbelku i Kudłaczku pt. Na wypadek wszelki woda, soda i Bąbelki (oraz Kudłaczki) wraz z innymi trybutami autorstwa znakomitych twórców komiksów m.in. Trusta, Jakuba Rebelki, Andrzeja Janickiego, Przemka "Surpiko" Surmy, i Jacka Frąsia.
Prawdę mówiąc zastanawiam się, jakim cudem znalazłem się w tak świetnym towarzystwie, bo przecież komiksów nie rysuję, jestem zaledwie prostym ilustratorem na uchodźstwie. W każdym razie woda nomen omen sodowa strasznie mi z tego powodu uderzyła do głowy, bo przecież na komiksach Pana Tadeusza się wychowałem i chciałbym teraz zobaczyć miny moich kolegów z podwórka, gdyby się dowiedzieli jaki zaszczyt mnie kopnął.
Album nie będzie niestety dostępny w księgarniach, dystrybucją zajmuje się sam Autor i do niego należy bezpośrednio zwracać się jeżeli ktoś chce nabyć egzemplarz.
Jeszcze o samym obrazku: znowu narysowałem westernowe wcielenie Bąbelka i Kudłaczka, tym razem jednak w konwencji trochę a' la Mary Blair. A czy pamiętacie może ten obrazek, który wrzuciłem tu w lipcu jako produkt uboczny pracy nad zupełnie inną ilustracją? No więc to jest właśnie ta zupełnie inna ilustracja.
Prawdę mówiąc zastanawiam się, jakim cudem znalazłem się w tak świetnym towarzystwie, bo przecież komiksów nie rysuję, jestem zaledwie prostym ilustratorem na uchodźstwie. W każdym razie woda nomen omen sodowa strasznie mi z tego powodu uderzyła do głowy, bo przecież na komiksach Pana Tadeusza się wychowałem i chciałbym teraz zobaczyć miny moich kolegów z podwórka, gdyby się dowiedzieli jaki zaszczyt mnie kopnął.
Album nie będzie niestety dostępny w księgarniach, dystrybucją zajmuje się sam Autor i do niego należy bezpośrednio zwracać się jeżeli ktoś chce nabyć egzemplarz.
Jeszcze o samym obrazku: znowu narysowałem westernowe wcielenie Bąbelka i Kudłaczka, tym razem jednak w konwencji trochę a' la Mary Blair. A czy pamiętacie może ten obrazek, który wrzuciłem tu w lipcu jako produkt uboczny pracy nad zupełnie inną ilustracją? No więc to jest właśnie ta zupełnie inna ilustracja.
niedziela, 31 października 2010
poniedziałek, 25 października 2010
Pora karmienia
W pałacu Hutta Jabby tylko Malakili i Giran, wykwalifikowani dozorcy i treserzy niebezpiecznych zwierząt, mają dość odwagi, by zajmować się najbardziej krwiożerczą z bestii - straszliwym fretkozaurem (Furettosaurus horribilis L.).
niedziela, 24 października 2010
wtorek, 19 października 2010
Çay
Kiedy po zajęciach jestem zmęczony i mało przychylnie nastawiony do świata (mniej więcej jak ta pani na zdjęciu powyżej) mało co tak poprawia mi samopoczucie jak stara dobra herbatka. Aczkolwiek, w domu nigdy nie piję tureckiego czaju w takich dziwnych małych szklaneczkach, tylko, jak każdy skundlony Wschodni Europejczyk, zalewam torebkę w uczciwym, pokaźnym kubasie.
Ten post jest cokolwiek pretensjonalny i, rzekłbym, bez sensu, ale to dlatego, że jeszcze nie wypiłem swojej wieczornej herby.
Przynajmniej zdjęcie jakoś się broni.
Ten post jest cokolwiek pretensjonalny i, rzekłbym, bez sensu, ale to dlatego, że jeszcze nie wypiłem swojej wieczornej herby.
Przynajmniej zdjęcie jakoś się broni.
poniedziałek, 18 października 2010
poniedziałek, 11 października 2010
Pasta z makreli
Przepis na pastę z wędzonej makreli, zwaną również w pewnych kręgach "Pastą Festival". Napisy są po angielsku, bo rysowałem to z przeznaczeniem na bloga They Draw and Cook a tam, obawiam się, po naszemu nie umieją. Albo i nawet nie umią.
W każdym razie - pasta jest pyszna, polecam spróbowanie każdemu, kto sobie może wędzoną makrelę nabyć. Ja nie mogę, bo w Turcji ryb nie wędzą i takie delikatesy są dla mnie przez większość roku niedostępne. Nie ma lekko.
W każdym razie - pasta jest pyszna, polecam spróbowanie każdemu, kto sobie może wędzoną makrelę nabyć. Ja nie mogę, bo w Turcji ryb nie wędzą i takie delikatesy są dla mnie przez większość roku niedostępne. Nie ma lekko.
sobota, 9 października 2010
piątek, 8 października 2010
niedziela, 3 października 2010
sobota, 2 października 2010
poniedziałek, 27 września 2010
Psychopomp
Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, przez nikogo nie przymuszany, użyłem akwarelek do namalowania czegoś dla własnej, osobistej przyjemności, a nie na zlecenie czy jakiś prezent bądź łapówkę. Normalnie, dla własnej, osobistej przyjemności to ja czytam, oglądam filmy, tnę w gierki, fotografuję albo robię jeszcze co innego, a malowaniem to ja, Proszę Państwa, zarabiam na życie i przyjemności nie mają tu nic do rzeczy. Już od bardzo dawna nie.
Aż tu nagle - niespodzianka. Co jest jeszcze bardziej dziwne i niepokojące, mam pomysły i ciśnienie na następne obrazki.
Do tego stopnia, że teraz najgorszą rzeczą, jakiej się obawiam, to jakieś pilne a duże (i nudne) zlecenie nie do odrzucenia...
Do tego stopnia, że teraz najgorszą rzeczą, jakiej się obawiam, to jakieś pilne a duże (i nudne) zlecenie nie do odrzucenia...