czwartek, 23 czerwca 2011

Dzień ojca

Dzisiejszy post dedykuję mojemu Tatulkowi
...oraz wszystkim zaglądającym na tego bloga ojcom.

piątek, 17 czerwca 2011

Wariat z Arles

Detal z ostatnio rysowanej mapy Prowansji i Lazurowego Wybrzeża. Za jakiś czas pokażę całość. Stay tuned.

poniedziałek, 13 czerwca 2011

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Autostop, makrela i pasta do butów

 Trzy ilustracje do najnowszego numeru National Geographic Traveler poświęconego taniemu podróżowaniu.
Jak wiadomo, najtańszym środkiem transportu (poza własnymi nogami) jest autostop, unieśmiertelniony w kultowej piosence Karin Stanek: 

Jedziemy autostopem, jedziemy autostopem.
W ten sposób możesz bracie przejechać Europę.
Gdzie szosy biała nić, tam bracie śmiało wyjdź.
I nie martw się co będzie potem.

Na ilustracji widać, że Nie-Europę też można tak przejechać. Jak się uprzeć.

Innym sposobem na oszczędzanie w podróży jest żywienie się samemu, zamiast po drogich restauracjach. Prawdziwi twardziele mogą np. jechać w norweskie fiordy z wędką i żywić się własnoręcznie złowionymi makrelami; dla tych mniej zawziętych pozostają konserwy turystyczne z mielonką rzeszowską i paprykarzem szczecińskim, tudzież suchary bieszczadzkie, wiezione z domu w ciężkich jak sumienie grzesznika plecakach.
Ja jestem jednak wygodniś i sybaryta, i od takich mocnych doznań zacząłem z wiekiem preferować bardziej hedonistyczne podejście do turystyki. Podczas ostatniego pobytu w Kapadocji przyglądałem się ze zgrozą dwóm szwedzkim (sympatycznym skądinąd) tanio podróżującym backpackerom, którzy w hostelowej stołówce mieszali zimne fusilli z krojoną w grube plastry turecką mortadelą (absolutna ohyda i smakowo i wizualnie) i keczupem. 
No nie, panowie. Autostop, namiot, nonszalanckie podejście do higieny, wszystko fajnie, nie takie rzeczy się za młodu robiło, ale ten wstrząsający makaron przekonał mnie niezbicie, że jestem nieodwołalnie po drugiej stronie barykady - tej, niestety, gdzie siedzą, wygodnie rozparci w fotelach swoich kamperów i klimatyzowanych autokarów, syci niemieccy emeryci w beżowych wiatrówkach i złoconych oprawkach okularów. 
Tamtego dnia kolację zjadłem w knajpie - güveç z bakłażanami i lokalne wino. 

Idealnym sposobem, żeby zwiedzić obce kraje i nie przepłacić, jest wtopienie się w tłum i udawanie tubylca. W większości atrakcyjnych turystycznie miejsc przybysze z zewnątrz są traktowani jak chodzące bankomaty i bez żenady pozbawiani gotówki przez przedsiębiorczych lokalsów. Zasada, że koszula bliższa jest ciału obowiązuje tak samo w egzotycznym Zimbabwe, jak i na swojskim Podhalu; wszędzie na świecie przyjezdni  płacą dziesięciokrotnie wyższe ceny wstępu / noclegu / posiłku (niepotrzebne skreślić), niż miejscowi. Żeby tego uniknąć, trzeba przekonywająco udawać swojaka, co od biedy może się udać w większości krajów europejskich, (o ile oczywiście zaposiedliśmy lokalny język i mamy umiejętność bezbłędnego naśladowania akcentu) ale już w Afryce Równikowej - moim skromnym zdaniem nie ma szans powodzenia.