Ilustracja do kolejnego odcinka wspomnieniowych gawęd starego i wytrawnego marynarza Andrzeja Perepeczki.
Tym razem opowiadanie (pod tym samym tytułem, co niniejszy post) ma strukturę szkatułkową; mianowicie, narrator spotyka swoją dawną sympatię ze szkolnych lat, zaprasza ją z miejsca do sopockiego Grand Hotelu na kawę i koniak (pewnie astrachański) i czaruje ją swoimi opowieściami z egzotycznych portów. Sęk w tym, że wszystkie te opowieści są zmyślone, ponieważ nasz dzielny bohater co prawda właśnie wrócił z rejsu po dalekich morzach i oceanach, ale wszystkie wyżej wspomniane bajeczne porty oglądał tak naprawdę tylko z pokładu statku, bo na ogół albo miał akurat wachtę, albo statek zawijał tylko w celu błyskawicznego przeładunku i nie było czasu na zejście na brzeg, albo z powodów politycznych (historia dzieje się w czasach głębokiego Peerelu) nie dawano mu przepustki.
Ale od czego są książki podróżnicze i wyobraźnia, prawda?
Postscriptum: na tym murku w pobliżu Grandu, który widać za oknem, zdarzało się w latach młodości siadywać piszącemu te słowa w miłym towarzystwie kolegów i koleżanek. Nie piliśmy tylko wtedy koniaku, bo koniak był za drogi. Bardzo popularny był natomiast miód pitny "Ziemowit"(23000 starych złotych).
Ale od czego są książki podróżnicze i wyobraźnia, prawda?
Postscriptum: na tym murku w pobliżu Grandu, który widać za oknem, zdarzało się w latach młodości siadywać piszącemu te słowa w miłym towarzystwie kolegów i koleżanek. Nie piliśmy tylko wtedy koniaku, bo koniak był za drogi. Bardzo popularny był natomiast miód pitny "Ziemowit"(23000 starych złotych).
Jesteś niepoprawny :), alkohol, papierosy, tylko narkotyków brakuje...
OdpowiedzUsuńJeeerzy... w tamtych czasach przecież wszyscy palili.
OdpowiedzUsuń