sobota, 31 października 2009
piątek, 30 października 2009
środa, 28 października 2009
niedziela, 25 października 2009
Santa Madonna!
Czytając wspomnienia Andrzeja Perepeczki można dojść do wniosku, że nasz dziarski narrator przez całe swe marynarskie życie pływał li tylko na przedpotopowych, rozsypujących się, przerdzewiałych do cna i nie nadających się nawet na żyletki, łajbach.
W opowiadaniu "Statek z Charakterem", do którego mam dzisiaj przyjemność prezentować powyższą ilustrację, autor opisuje rejs takim właśnie pływającym złomem. Okręt, o którym mowa, miał podobno wredny zwyczaj fundować sobie awarię jednego ze swych dwóch silników przy przekraczaniu każdej co węższej cieśniny. Awaria ta powodowała, że statek, miast płynąć prosto, zaczynał powoli obracać się wokół własnej osi, najwyraźniej zmierzając do zakorkowania a to Kanału Kilońskiego, a to Cieśniny Messyńskiej, a to Bosforu.
Po wpłynięciu do Kanału Sueskiego statek zapewnił swojej załodze wyjątkowo spektakularne przeżycia, eksplodując wśród huku strzelających zaworów i kłębów czarnego dymu jeden z silników i nieomal blokując ów sławny przesmyk między Afryką a Azją. Nieomal, bo dzięki przytomności umysłu kapitana, który wykonał jakiś nagły a dramatyczny manewr, którego szczegółów technicznych z racji braku wykształcenia marynarskiego nie zrozumiałem, udało się koniec końców katastrofy uniknąć.
Całe to wydarzenie doprowadziło jednak do załamania nerwowego włoskiego pilota, który snadź nieprzyzwyczajony do standardu jednostek wchodzących w skład polskiej floty handlowej na początku lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, miotał się cały czas w panice po pokładzie wykrzykując przekleństwa w dźwięcznej mowie Dantego.
Ponieważ nie umiem dobrze malować statków, a już na pewno nie odważyłbym się namalować swojej dyletanckiej wersji opisanego w opowiadaniu statku dla magazynu poświęconego okrętownictwu i marynistyce, a więc czytanego przez znawców tematu, zdecydowałem się narysować strachliwego italskiego pilota. Jego podobieństwo do nadwornego kucharza Księcia Kraka, Bartłomieja Bartoliniego herbu Zielona Pietruszka (mamma mia!), choć ewidentne, nie było jednak zamierzone. Tak wyszło.
W opowiadaniu "Statek z Charakterem", do którego mam dzisiaj przyjemność prezentować powyższą ilustrację, autor opisuje rejs takim właśnie pływającym złomem. Okręt, o którym mowa, miał podobno wredny zwyczaj fundować sobie awarię jednego ze swych dwóch silników przy przekraczaniu każdej co węższej cieśniny. Awaria ta powodowała, że statek, miast płynąć prosto, zaczynał powoli obracać się wokół własnej osi, najwyraźniej zmierzając do zakorkowania a to Kanału Kilońskiego, a to Cieśniny Messyńskiej, a to Bosforu.
Po wpłynięciu do Kanału Sueskiego statek zapewnił swojej załodze wyjątkowo spektakularne przeżycia, eksplodując wśród huku strzelających zaworów i kłębów czarnego dymu jeden z silników i nieomal blokując ów sławny przesmyk między Afryką a Azją. Nieomal, bo dzięki przytomności umysłu kapitana, który wykonał jakiś nagły a dramatyczny manewr, którego szczegółów technicznych z racji braku wykształcenia marynarskiego nie zrozumiałem, udało się koniec końców katastrofy uniknąć.
Całe to wydarzenie doprowadziło jednak do załamania nerwowego włoskiego pilota, który snadź nieprzyzwyczajony do standardu jednostek wchodzących w skład polskiej floty handlowej na początku lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, miotał się cały czas w panice po pokładzie wykrzykując przekleństwa w dźwięcznej mowie Dantego.
Ponieważ nie umiem dobrze malować statków, a już na pewno nie odważyłbym się namalować swojej dyletanckiej wersji opisanego w opowiadaniu statku dla magazynu poświęconego okrętownictwu i marynistyce, a więc czytanego przez znawców tematu, zdecydowałem się narysować strachliwego italskiego pilota. Jego podobieństwo do nadwornego kucharza Księcia Kraka, Bartłomieja Bartoliniego herbu Zielona Pietruszka (mamma mia!), choć ewidentne, nie było jednak zamierzone. Tak wyszło.
sobota, 24 października 2009
czwartek, 22 października 2009
wtorek, 20 października 2009
poniedziałek, 19 października 2009
niedziela, 18 października 2009
piątek, 16 października 2009
środa, 14 października 2009
I dobrze mi tak, że mi tak dobrze
Z niedowierzaniem przeczytałem w mediach, że w Polsce śnieg, zima, sztorm i w ogóle stan klęski żywiołowej. A tutaj zaledwie zaczyna się jesień (dzisiaj po raz pierwszy, idąc do pracy, narzuciłem marynarkę, bo dotąd chodziłem w koszuli z podwiniętymi rękawami...)
wtorek, 13 października 2009
Moje hybrydki
Postanowiłem dla rozluźnienia zaserwować im łatwe i przyjemne zadanie, którego w gruncie rzeczy nie da się skopać; każdy otrzymał pracowicie przygotowany przeze mnie ogromniasty zestaw fragmentów ciał rozmaitych zwierząt (przez trzy dni przekopywałem cedeki dołączone do książki 5000 Animals i preparowałem - a to pyszczek, a to nóżka, a to łapka, a to ogonek - co tylko mi wpadło w oko), by potem w Illustratorze poskładać te cegiełki wedle własnego uznania, tworząc jakąś fantastyczną kreaturę.
Wydaje mi się, że ćwiczenie się raczej podobało, przynajmniej niektórzy fajnie się bawili. Nie mogłem się oprzeć, żeby też sobie czegoś nie sklecić...
Wydaje mi się, że ćwiczenie się raczej podobało, przynajmniej niektórzy fajnie się bawili. Nie mogłem się oprzeć, żeby też sobie czegoś nie sklecić...
poniedziałek, 12 października 2009
sobota, 10 października 2009
piątek, 9 października 2009
środa, 7 października 2009
Tuz Gölü
Mniej więcej 150 km na południowy wschód od Ankary rozciąga się olbrzymie słone jezioro, drugi co do wielkości zbiornik wodny w Turcji. W lecie, podczas srogich anatolijskich suszy, woda wysycha prawie całkowicie, pozostawiając ciągnącą się kilometrami białą płaszczyznę. Widok jest naprawdę niezwykły, ma się wrażenie jakby chodziło się po zmarzniętym śniegu (kryształki soli chrupią pod podeszwami butów zupełnie jak szron w zimowy poranek), tylko blisko trzydziestostopniowa temperatura jakoś nie pasuje do całości.
Nota bene, nazwa tego niesamowitego jeziora jest doskonałym przykładem typowej tureckiej prozaiczności i braku wyobraźni; podczas kiedy u nas całkiem zwyczajne jeziora noszą tajemnicze, prasłowiańskie, jaćwińskie czy pruskie nazwy, jak Wigry, Mamry, Śniardwy, Gopło, Wdzydze, Gardno, czy chociaż Hańcza, to w tym, nadzwyczajnym przecież, wypadku Turcy zaprezentowali całkowity brak inwencji. Tuz Gölü znaczy po prostu "Słone Jezioro".
Kto by pomyślał.
poniedziałek, 5 października 2009
niedziela, 4 października 2009
Kapadokya western
Nie miałem filtrów, więc w myśl zasady, że potrzeba jest matką wynalazków, fotografowałem przez okulary przeciwsłoneczne. Wyszło moim skromnym zdaniem bardzo filmowo, również dlatego, że James nosi się, jak się nosi.