niedziela, 25 października 2009

Santa Madonna!

Czytając wspomnienia Andrzeja Perepeczki można dojść do wniosku, że nasz dziarski narrator przez całe swe marynarskie życie pływał li tylko na przedpotopowych, rozsypujących się, przerdzewiałych do cna i nie nadających się nawet na żyletki, łajbach.
W opowiadaniu "Statek z Charakterem", do którego mam dzisiaj przyjemność prezentować powyższą ilustrację, autor opisuje rejs takim właśnie pływającym złomem. Okręt, o którym mowa, miał podobno wredny zwyczaj fundować sobie awarię jednego ze swych dwóch silników przy przekraczaniu każdej co węższej cieśniny. Awaria ta powodowała, że statek, miast płynąć prosto, zaczynał powoli obracać się wokół własnej osi, najwyraźniej zmierzając do zakorkowania a to Kanału Kilońskiego, a to Cieśniny Messyńskiej, a to Bosforu.
Po wpłynięciu do Kanału Sueskiego statek zapewnił swojej załodze wyjątkowo spektakularne przeżycia, eksplodując wśród huku strzelających zaworów i kłębów czarnego dymu jeden z silników i nieomal blokując ów sławny przesmyk między Afryką a Azją. Nieomal, bo dzięki przytomności umysłu kapitana, który wykonał jakiś nagły a dramatyczny manewr, którego szczegółów technicznych z racji braku wykształcenia marynarskiego nie zrozumiałem, udało się koniec końców katastrofy uniknąć.

Całe to wydarzenie doprowadziło jednak do załamania nerwowego włoskiego pilota, który snadź nieprzyzwyczajony do standardu jednostek wchodzących w skład polskiej floty handlowej na początku lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, miotał się cały czas w panice po pokładzie wykrzykując przekleństwa w dźwięcznej mowie Dantego.

Ponieważ nie umiem dobrze malować statków, a już na pewno nie odważyłbym się namalować swojej dyletanckiej wersji opisanego w opowiadaniu statku dla magazynu poświęconego okrętownictwu i marynistyce, a więc czytanego przez znawców tematu, zdecydowałem się narysować strachliwego italskiego pilota. Jego podobieństwo do nadwornego kucharza Księcia Kraka, Bartłomieja Bartoliniego herbu Zielona Pietruszka (mamma mia!), choć ewidentne, nie było jednak zamierzone. Tak wyszło.

3 komentarze:

  1. Aj wej, jaki rozkoszny Kucharz Bartollini :)
    Tak, coś w tym jest, że niektórzy nie cierpią gryzdać statków. Niedawno straciłam przez to zjawiskową fuchę - nota bene w Sopocie , dokąd zakulałam się z portfolio jak zbity pies. Tematem były STATKI umieszczone w sopockim porcie , kalendarz dla zarządu portów , ho ho ho. Siedziałam 3 noce nad tym i lałam krwawe łzy. Zdecydowanie nie jestem Profesjonalistą bowiem profesjonalista - zgryzie zęby i namaluje WSZYSTKO .
    Więc jest mi głupio, nieswojo, amatorsko i w ogóle do d. Ale niechęć do cyzelowania takielunku fregaty ROZUMIEM !!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ps ta Bea , która napisała posta, to nie ja, ja to Tamaryszek vel Aga, Bea jest moją siostrą architektką (sporo młodszą ) której ustawienia wskakują mi automatem od czasu jej wizyty (coś tam nagmerała i mam bigos)

    OdpowiedzUsuń
  3. Komplikacje z tożsamością związane z zaawansowaną technologią. Czysty Dick. :-D

    To nawet nie chodzi o niechęć do malowania statków, ja lubie statki, tylko nie znam się na nich kompletnie i na pewno popełniłbym masę błędów merytorycznych. Gdzie indziej być może nikt by nawet nie zwrócił uwagi, że zamiast niemieckiego masowca z lat dwudziestych namalowałem holenderski drobnicowiec z lat sześćdziesiątych, ale "Nasze Morze" czytają maniacy okrętownictwa i żeglugi (nie wyobrażam sobie, żeby ktoś jeszcze), więc byłby blamaż, wstyd, pełne oburzenia listy do redakcji, itd.

    OdpowiedzUsuń