Poprzedni post, w którym użalałem się na ciężką dolę ilustratora zmagającego się z tyranią redaktorek i przedszkolanek, spotkał się ze zrozumieniem komentatorów, mających, jak mniemam, podobne doświadczenia na polskim rynku wydawniczym. Bardzo dziękuję Wam za słowa wsparcia; mimo wszystko krzepiąca jest myśl, że nie tylko ja uważam, że wydawcy trochę jednak przesadzają z tym mdląco słodkim mli-mli w książeczkach dla dzieci.
Oto kolejny przykład tego, jak czujne są panie cenzurujące moje obrazki i jak bezlitośnie wypunktowują wszystko, co choć troszkę przekracza intensywnością kaszkę mannę na mleku. Poniżej widać szkic przedstawiający dzika i wilka. Ilustracji mają towarzyszyć wierszyki Jana Brzechwy ("Dzik jest dziki, dzik jest zły / dzik ma bardzo ostre kły" itd.), więc pozwoliłem sobie trochę dzikości tych zwierzątek ostrożnie, ale jednak, pokazać:
Naturalnie mowy nie było, żeby taka wersja przeszła przez redaktorsko-przedszkolańskie sito. Z całym szacunkiem dla przedszkolanek, ale jest to chyba grupa zawodowa charakteryzująca się wyjątkowo wysokim poziomem strachliwości. Stanowczo poproszono mnie o usunięcie tych nastroszonych brwi i wyszczerzonych zębów, i w ogóle o podanie wilkowi i dzikowi jakiegoś prozaku czy innego antydepresanta. Efektem tego wszystkiego była kudłata świnka i duży pies o uśmiechu pedofila:
Tak wygląda gotowa ilustracja. Dużo wypchanych zwierząt w pięknych okolicznościach przyrody.
Broń boże, żeby lis zainteresował się zającem, albo wilk sarną. O nie. Tu musi być "przyjaźń między różnymi sprzecznymi zwierzętami" i koniec.
Przez chwilę zastanawiałem się, dlaczego w Polsce nikt jeszcze nie wydał tłumaczenia słynnej książki Maurice Sendaka o Dzikich Stworach. Sprawa jest prosta - ta historia jest zbyt niepedagogiczna, a ilustracje zbyt straszne, żeby można było narazić niewinne polskie dzieci na kontakt z klasykiem, który przez blisko pięćdziesiąt lat sprzedał się na całym świecie w ilości ok. 19 000 000 egzemplarzy.