poniedziałek, 5 lipca 2010

The day after

Obywatelski obowiązek obywatelskim obowiązkiem, ale jak wiadomo all work and no play makes Jack a dull boy, zatem po oddaniu jak najbardziej ważnego głosu wybrałem się na ostatni dzień Open'era.
Spośród całej bogatej oferty festiwalu tak naprawdę interesował mnie jedynie (no, może nie jedynie, ale głównie) koncert The Dead Weather, czyli nowej formacji Jacka White'a. Nie jestem krytykiem muzycznym, i guzik się w sumie na muzyce znam, więc nawet nie będę próbował wysmażyć tu jakiejkolwiek recenzji, dość powiedzieć, że byłem absolutnie zdruzgotany (tu przepraszam za le mot vulgaire, ale żadne inne nie oddaje istoty rzeczy) zajebistością tego wydarzenia. Energia koncertu była taka, jakby Jack White i Alison Mosshart wspierani przez Deana Fertitę i Jacka Lawrence'a ustawili na scenie karabiny maszynowe i pruli seriami dźwięków w publiczność.
No i masz, jednak nie udało mi się nie uderzyć w tandetną metaforę. Przepraszam.

2 komentarze:

  1. Koncerty to takie walnięcie, sam tak naprawdę nie wiesz czego się spodziewać, po czym dostajesz takiego kopa ze cię przymracza, potem wpadasz w trans a na koniec wyjesz że się skończyło. Byłam w tamtym roku na NIN w Poznaniu to było żecie zacytuję..."zajebistość", eksplozja eksplozji!

    OdpowiedzUsuń
  2. Taki mądry chłopak a takiej durnej muzyki słucha.

    OdpowiedzUsuń