poniedziałek, 6 grudnia 2010

Pierniczki mojej Babci

Kiedy byłem jeszcze małym szkutem (a potem nawet już nieco większym) zawsze na Mikołaja dostawałem pierniczki, które piekła moja Babcia Halka (Babcia była lwowianką, i tak tam zdrabniano imię Helena). Mikołajowa paczka od Babci wyglądała zawsze tak samo: zrobiony przez siostrę Babci, Ciocię Marysię, woreczek z czerwonej krepiny podszyty (tak jest, podszyty, a nie podklejony!) krepiną białą i związany kordonkiem, pełen domowych pierniczków, orzechów włoskich, jabłek i czekoladowych michałków. Orzechy i jabłka nie były specjalną atrakcją, michałki z kolei, owszem, były niezłe, ale i tak nie miały startu do tych twardych niemiłosiernie korzennych ciasteczek. Notabene, babcine pierniczki po jakichś dwóch tygodniach od upieczenia miękły i robiły się, o ile to możliwe, jeszcze smaczniejsze, ale nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek wytrzymał tak długo, żeby się o tym przekonać. Na ogół trzeba było dużego wysiłku woli, żeby nie zjeść wszystkich od razu szóstego grudnia o świcie.
Zazwyczaj toczyliśmy z Siostrą prawdziwe pojedynki psychologiczne polegające na tym, żeby zamelinować sobie jak najdłużej ostatniego pierniczka i w końcu demonstracyjnie go zeżreć na oczach przeciwnika, któremu w woreczku zostały już tylko włoskie orzechy i podobny śmieć. Naturalnie, zdarzały się blefy, ostatni istniejący pierniczek okazywał się przedostatnim, nieoczekiwanie zamieniając tryumf w klęskę, dochodziło też do brzydkich kradzieży... Kiedy w grę wchodziły pierniczki, wszystkie chwyty były dozwolone.

Mam nadzieję, że jest już jasne, o jak kultowej rzeczy traktuje dzisiejszy post. Mojej Babci (na tym zdjęciu z 1922 roku widzicie ją jako śliczną siedemnastolatkę) nie ma już od prawie jedenastu lat, ale tradycja mikołajowych ciasteczek przetrwała; raz do roku piecze je moja Mama, piekę (z pomocą Żony) i ja. Przepis jest następujący:

1/2 kg mąki
1/4 kg stopionego miodu
2 jaja
1 szklanka cukru
10 dkg margaryny
1 łyżeczka sody
przyprawa piernikowa (imbir, cynamon, goździki)

Długo wygniatać ciasto. Formować małe kulki i układać je w dużych odstępach na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Każdą kulkę spłaszczyć lekko palcem. Piec w ok. 180º C aż ładnie zbrązowieją. Zdejmować z blachy gorące.

Zapewne istnieją bardziej wyrafinowane przepisy na pierniczki. W dodatku nie da się ich wycinać w gwiazdki ani w serduszka, bo deformują się podczas pieczenia. Są twarde, prawie jak cantuccini. Ale ja nie zamieniłbym ich na żadne inne, nawet na Nürnberger Oblaten-Lebkuchen (które swoją drogą uwielbiam). Dla mnie te skromne babcine pierniczki są jak dla Prousta magdalenki.
Toute proportion gardée, oczywiście.

13 komentarzy:

  1. przecudnej urody babcia :) A i pierniczki niczego sobie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Z opisu wynika, że są one podobne do orzechowych ciasteczek, w których zakochało się moje dziecko i których również nie można przestać chrupać.

    I z przyjemnością skorzystam z przepisu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy Kapitan się nie obrazi, jeśli wypróbuję przepis? :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę że na Święta wszyscy je zrobimy a babci będzie baaaaaardzo miło :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zrobilismy dzis Twoje pierniczki - super szybkie i wyjatkowo smaczne (tylko mocno sie do rak kleja ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Klejom się! Potwierdzam :) Tylko ja zrobiłam pierniki giganty... hmmm...

    OdpowiedzUsuń
  7. my tez sie zdziwilismy, jakie sie wielkie upiekly! Ale pycha... juz polowy nie ma. Jutro dorabiamy.

    OdpowiedzUsuń
  8. No przecież jak wół stoi napisane: "małe kulki" :-D Naprawdę muszą być małe, tak do 3cm średnicy.
    A ciasto klei się obrzydliwie, fakt. Dlatego potrzebna jest druga osoba,żeby, jak już skończymy miętosić, oskrobała nam ręce jakąś szpatułką (u nas w domu mówi się na taki przyrząd "wylizawka").

    OdpowiedzUsuń
  9. Tradycja tych pierniczków jest (oczywiście) dłuższa - za moich szczenięcych lat piekła je MOJA babcia (tj. prababka Adama)i ona też, jak pamiętam, sama szyła te torebeczki. Zawartość była taka sama i pierniczki były zawsze największą atrakcją.Być może tradycja sięga jeszcze głębiej, ale nie ma już kogo zapytać.Ciekawe, że nigdy nikomu z nas nie przyszło do głowy, by upiec te pierniczki o innej porze roku - to widać ta sama kategoria, co wigilijna kutia i barszcz z uszkami; kiedy indziej to już nie to, choć kutię powtarzało sie jeszcze na Nowy Rok.Moja babcia umarła pod koniec lat sześćdziesiątych (więc przed urodzeniem Adasia), jego babcia, tj. moja matka, w styczniu 2000, ale tradycja w rodzinie trwa. Tylko torebek już od kilku lat nie ma, bo dzieci rozjechały się po świecie, a i krepina nie wiem, czy nadal jest dostępna...

    OdpowiedzUsuń
  10. Zaluje, ze trafilam na ten cieply wpis i przepis dopiero dzis, ale moze skorzystam za rok.
    Krepina to chyba taka bibulka? Jest dostepna i w Polsce i w Turcji w sklepach papierniczych (np. Office Store w Armadzie), wiec do dziela Kapitanie...

    OdpowiedzUsuń
  11. Pierniczków jeszcze trochę zostało do wglądu i degustacji, ale doradzałbym pośpiech, bo intensywnie nad nimi pracuję...

    OdpowiedzUsuń
  12. Przepiękna historyja, aż nie wypada nie zrobić piernika :)

    OdpowiedzUsuń