poniedziałek, 6 czerwca 2011

Autostop, makrela i pasta do butów

 Trzy ilustracje do najnowszego numeru National Geographic Traveler poświęconego taniemu podróżowaniu.
Jak wiadomo, najtańszym środkiem transportu (poza własnymi nogami) jest autostop, unieśmiertelniony w kultowej piosence Karin Stanek: 

Jedziemy autostopem, jedziemy autostopem.
W ten sposób możesz bracie przejechać Europę.
Gdzie szosy biała nić, tam bracie śmiało wyjdź.
I nie martw się co będzie potem.

Na ilustracji widać, że Nie-Europę też można tak przejechać. Jak się uprzeć.

Innym sposobem na oszczędzanie w podróży jest żywienie się samemu, zamiast po drogich restauracjach. Prawdziwi twardziele mogą np. jechać w norweskie fiordy z wędką i żywić się własnoręcznie złowionymi makrelami; dla tych mniej zawziętych pozostają konserwy turystyczne z mielonką rzeszowską i paprykarzem szczecińskim, tudzież suchary bieszczadzkie, wiezione z domu w ciężkich jak sumienie grzesznika plecakach.
Ja jestem jednak wygodniś i sybaryta, i od takich mocnych doznań zacząłem z wiekiem preferować bardziej hedonistyczne podejście do turystyki. Podczas ostatniego pobytu w Kapadocji przyglądałem się ze zgrozą dwóm szwedzkim (sympatycznym skądinąd) tanio podróżującym backpackerom, którzy w hostelowej stołówce mieszali zimne fusilli z krojoną w grube plastry turecką mortadelą (absolutna ohyda i smakowo i wizualnie) i keczupem. 
No nie, panowie. Autostop, namiot, nonszalanckie podejście do higieny, wszystko fajnie, nie takie rzeczy się za młodu robiło, ale ten wstrząsający makaron przekonał mnie niezbicie, że jestem nieodwołalnie po drugiej stronie barykady - tej, niestety, gdzie siedzą, wygodnie rozparci w fotelach swoich kamperów i klimatyzowanych autokarów, syci niemieccy emeryci w beżowych wiatrówkach i złoconych oprawkach okularów. 
Tamtego dnia kolację zjadłem w knajpie - güveç z bakłażanami i lokalne wino. 

Idealnym sposobem, żeby zwiedzić obce kraje i nie przepłacić, jest wtopienie się w tłum i udawanie tubylca. W większości atrakcyjnych turystycznie miejsc przybysze z zewnątrz są traktowani jak chodzące bankomaty i bez żenady pozbawiani gotówki przez przedsiębiorczych lokalsów. Zasada, że koszula bliższa jest ciału obowiązuje tak samo w egzotycznym Zimbabwe, jak i na swojskim Podhalu; wszędzie na świecie przyjezdni  płacą dziesięciokrotnie wyższe ceny wstępu / noclegu / posiłku (niepotrzebne skreślić), niż miejscowi. Żeby tego uniknąć, trzeba przekonywająco udawać swojaka, co od biedy może się udać w większości krajów europejskich, (o ile oczywiście zaposiedliśmy lokalny język i mamy umiejętność bezbłędnego naśladowania akcentu) ale już w Afryce Równikowej - moim skromnym zdaniem nie ma szans powodzenia.

9 komentarzy:

  1. Na wszystkich tych rysunkach bohaterowie mają jakieś takie zmartwione miny. Czyżbyś Kapitanie totalnie nie wierzył, że z takich działań, przy odpowiednio zdystansowanym, a może raczej wyluzowanym podejściu można jednak czerpać przyjemność ?

    OdpowiedzUsuń
  2. No to mnie Pani przyłapała. Ja chyba w ogóle nie bardzo lubię podróżować i zapewne też miałbym w takich sytuacjach raczej rzadką minę. Zamiast się wczuć w tych młodych, prężnych, przepełnionych duchem przygody, itd. bohaterów, dokonałem na nich projekcji swojej mieszczańskiej niechęci do aktywnego trybu życia. Jedyny obrazek, na którym ktoś się uśmiecha, to ten z noclegiem na kanapie w burżujskim salonie. Co za wstyd.

    OdpowiedzUsuń
  3. Adamie po pierwsze to z rozpaczą widzę, że nie masz pojęcia, iż aktualnie popularne są butle epigazu w kolorze srebrnym i z 10 razy mniejsze niż to czerwone coś co widać na tle fiordu [ale wybaczam Ci to "fo-pa", boś Ty turysta z niemieckiego autokaru, a i czerwień ciekawsza na rysunku niż srebrny metalik].
    po drugie to sucharów bieszczadzkich się nie opłaca kupować, bo aktualnie ich 100g paczka kosztuje więcej niż bochenek porządnego razowca z najlepszej piekarni - czytaj: są tańsze zastępniki pieczywa na tym świecie :)
    z jednym się zgadzam, że skandynawski pomysł na turystyczny obiad nie przypadł Ci do gustu. mnie też by nie przypadł! [chociaż czeskie "leczo z kloubasou" z puszki, które jadłam nie raz na słowacji i w czechach, nie lepszym jest pomysłem niż keczup z turecką mortadelą].
    na koniec złota myśl mojego taty - "polski turysta i radziecki żołnierz zniosą wszystko!" wiwat przygoda!

    OdpowiedzUsuń
  4. No tak, Ty w szczegolnosci w Turcji mozesz sie na pewno wtapiac w tlum i udawac tubylca... Chyba, ze nad Morzem Czarnym, wsrod Lazow ;)))

    OdpowiedzUsuń
  5. @Koralina: Kilka razy brali mnie za Laza (nb. piękna aliteracja wyszła mi w tym zdaniu) :-)

    @Justyna: W czasach kiedy jeszcze kempingi, namioty, karimaty, śpiwory i plecaki były dla mnie czymś więcej niż tylko odległym wspomnieniem, kiedy paprykarz szczeciński jadałem z entuzjazmem a niemożność wzięcia prysznica co 24 godziny nie powodowała u mnie jeszcze silnego kryzysu emocjonalnego, butle z gazem były czerwone i ciężkie. To prawda, całkiem wypadłem z obiegu.
    Ale suchary beskidzkie są całkiem niezłe (nie wiedziałem, że aż tak drogie). Lubiłem też onegdaj bardzo herbatniki szkolne, takich ubogich krewnych petit-beurre'ów.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ostroznie, pytanie czy jest sie Lazem ma w Turcji dwa znaczenia: jedno doslowne, drugie metaforyczne* ...

    * 'Sen Laz mısın?' ('Czy jestes Lazem?') - pol. czy dobrze sie czujesz, czy masz sprany beret, czy masz wszystkich w domu etc.

    ;))

    OdpowiedzUsuń
  7. ciekawe, fajnie zobrazkowane;)
    Jednak rzeczywiście własny prowiant - (żywność liofilizowana), nie muszą być wcale niesmaczne, juz na pewno jest praktyczne i nie takie ciężkie;). Nawet zupka chińska przyrządzona nad rzeką przy zachodzie słońca, smakować będzie lepiej moim zdaniem niż befsztyk na krochmalonym obrusie restauracji;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Moja Babcia mawiała, że głód najlepszy kucharz, więc absolutnie sobie wyobrażam sytuację, w której chińska zupka w pewnych okolicznościach smakuje komuś lepiej od befsztyka jedzonego w innych okolicznościach. Nb. krochmalony obrus nie ma tu nic do rzeczy, liczy się jakość wołowiny i umiejętności kucharza - befsztyk bardzo łatwo spieprzyć, albo będzie za krwisty, albo podeszwowaty. Ja w każdym razie jeszcze tej potrawy nie opanowałem.

    I dzięki za dobre słowo :-)

    OdpowiedzUsuń