sobota, 18 grudnia 2010

O say can you see

Zatknięcie cukrowej laseczki na szczycie Mandarynkowego Wzgórza było jednym z największych sukcesów propagandowych w dziejach Imperium.

środa, 15 grudnia 2010

Dreams are children of an idle brain

Jeszcze jeden oniryczny obrazek, który sobie na boku sporządziłem. Fajna w sumie zabawa; całe wieki już nie robiłem takiego swobodnie zaimprowizowanego kolażu, a przecież swego czasu produkowałem je namiętnie.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

El sueño de la razón produce monstruos

Moi studenci, w ramach zakończenia cyklu ćwiczeń pt. "Przydatne Myki w Photoshopie" (maski warstw, łączenie obrazów, kolorowanie czarno-białych fotografii itp.) dostali zestaw zawierający prawie 1GB obrazków w dużej rozdzielczości, który z pieczołowitością i dużym nakładem pracy specjalnie dla nich zgromadziłem. Były tam rozmaite piękne faktury i gryzmołki, masa starych zdjęć i dziewiętnastowiecznych ilustracji. Słowem - cud, malina.
W charakterze, he, he, sprawdzianu świeżo nabytych umiejętności zażyczyłem sobie sporządzenia kolażu z wykorzystaniem owych materiałów, dając jednocześnie temat, jak mi się zdawało, szeroki i głęboki, choć może niezbyt oryginalny - sen.

No i zobaczyłem, jakie sny mają młodzi Turcy. I zapłakałem.
Ta nacja chyba nie nadaje się do takich zabaw. To mili, nieskomplikowani, do bólu pragmatyczni i całkowicie pozbawieni wyobraźni ludzie; a żeby wyśnić bodaj coś takiego, jak mnie się zdarzyło na obrazku powyżej, trzeba jednak być jakimś pokręconym, skundlonym Słowianinem.

Oby się już ten semestr szybciej skończył, bo jak tak dalej pójdzie, to odwiozą mnie do Tworek. Tureckich.

czwartek, 9 grudnia 2010

Dwie stare kobiety, lolitka i kot

Czyli jeszcze dwie ilustracje do książki Joanny M. Chmielewskiej "Neska i Srebrny Talizman", której wydanie na przyszły rok planuje Wydawnictwo Amea.


Smog ankarski


poniedziałek, 6 grudnia 2010

Pierniczki mojej Babci

Kiedy byłem jeszcze małym szkutem (a potem nawet już nieco większym) zawsze na Mikołaja dostawałem pierniczki, które piekła moja Babcia Halka (Babcia była lwowianką, i tak tam zdrabniano imię Helena). Mikołajowa paczka od Babci wyglądała zawsze tak samo: zrobiony przez siostrę Babci, Ciocię Marysię, woreczek z czerwonej krepiny podszyty (tak jest, podszyty, a nie podklejony!) krepiną białą i związany kordonkiem, pełen domowych pierniczków, orzechów włoskich, jabłek i czekoladowych michałków. Orzechy i jabłka nie były specjalną atrakcją, michałki z kolei, owszem, były niezłe, ale i tak nie miały startu do tych twardych niemiłosiernie korzennych ciasteczek. Notabene, babcine pierniczki po jakichś dwóch tygodniach od upieczenia miękły i robiły się, o ile to możliwe, jeszcze smaczniejsze, ale nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek wytrzymał tak długo, żeby się o tym przekonać. Na ogół trzeba było dużego wysiłku woli, żeby nie zjeść wszystkich od razu szóstego grudnia o świcie.
Zazwyczaj toczyliśmy z Siostrą prawdziwe pojedynki psychologiczne polegające na tym, żeby zamelinować sobie jak najdłużej ostatniego pierniczka i w końcu demonstracyjnie go zeżreć na oczach przeciwnika, któremu w woreczku zostały już tylko włoskie orzechy i podobny śmieć. Naturalnie, zdarzały się blefy, ostatni istniejący pierniczek okazywał się przedostatnim, nieoczekiwanie zamieniając tryumf w klęskę, dochodziło też do brzydkich kradzieży... Kiedy w grę wchodziły pierniczki, wszystkie chwyty były dozwolone.

Mam nadzieję, że jest już jasne, o jak kultowej rzeczy traktuje dzisiejszy post. Mojej Babci (na tym zdjęciu z 1922 roku widzicie ją jako śliczną siedemnastolatkę) nie ma już od prawie jedenastu lat, ale tradycja mikołajowych ciasteczek przetrwała; raz do roku piecze je moja Mama, piekę (z pomocą Żony) i ja. Przepis jest następujący:

1/2 kg mąki
1/4 kg stopionego miodu
2 jaja
1 szklanka cukru
10 dkg margaryny
1 łyżeczka sody
przyprawa piernikowa (imbir, cynamon, goździki)

Długo wygniatać ciasto. Formować małe kulki i układać je w dużych odstępach na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Każdą kulkę spłaszczyć lekko palcem. Piec w ok. 180º C aż ładnie zbrązowieją. Zdejmować z blachy gorące.

Zapewne istnieją bardziej wyrafinowane przepisy na pierniczki. W dodatku nie da się ich wycinać w gwiazdki ani w serduszka, bo deformują się podczas pieczenia. Są twarde, prawie jak cantuccini. Ale ja nie zamieniłbym ich na żadne inne, nawet na Nürnberger Oblaten-Lebkuchen (które swoją drogą uwielbiam). Dla mnie te skromne babcine pierniczki są jak dla Prousta magdalenki.
Toute proportion gardée, oczywiście.

piątek, 3 grudnia 2010