sobota, 30 kwietnia 2011

Powtórka z Mateczki Hubbard

 Jakieś półtora roku temu opisywałem klasóweczkę, którą zafundowałem moim studentom ilustracji. Tym razem znowu zmusiłem nieszczęsną młódź do zmagań z angielskim wierszykiem Old Mother Hubbard. Nie wiem jak to jest u pt. Czytelników i Oglądaczy, ale mnie na ogół dość szybko nudzi przyglądanie się, jak ktoś rysuje (parafrazując Roalda Dahla, jest z tym jak z dłubaniem w nosie - przyjemnie to robić samemu, ale przypatrywanie się, jak to robi ktoś inny, jest znacznie mniej pasjonujące), toteż sam złapałem za papier, tusz, i narządka i nagryzmoliłem takie dwa obrazki:

She went to the joiner's
To buy him a coffin;
And when she came back
The dog was a-laughin'
 
 She went to the hatter's
To buy him a hat;
And when she came back
He was feeding the cat

Mateczka i jej pies za każdym razem wyglądają inaczej, bo jeden obrazek narysowałem w środę, a drugi w piątek (prowadzę zajęcia w dwóch grupach). W środę humor miałem dość wisielczy, bo byłem w środku roboczego tygodnia, za to w piątek spoglądałem na świat pogodniej, mając w perspektywie rychły koniec pracy i wieczorne pijaństwo w uniwersyteckim pubie w towarzystwie innych expatów.

6 komentarzy:

  1. Przyglądanie się jak ktoś rysuje, może być fascynujące, chociaż sam nie lubię jak ktoś mi patrzy na ręce w trakcie roboty. Fajnie obejrzeć rysunki Szanownego Kolegi w czerni bieli - myślałem, że tej szlachetnej odmiany W OGÓLE nie uprawiasz:) Mi się podoba bardziej pierwszy obrazek, jako że wisielczy humor to u mnie norma:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Andrzeju, obserwowanie rysującego fascynujące bywa, kiedy rysującym jest np. Szymon Kobyliński albo Wiktor Zinn, ewentualnie Franciszek Starowieyski. To byli nie tylko wysokiej klasy fachurzy, ale i doskonali gawędziarze, więc przyglądanie się im przy pracy było czystą przyjemnością, nie tylko dla oka. Niestety moi studenci ani jakoś szczególnie mowni, ani specjalnie łowni nie są, więc mogłem tylko stać nad nimi jak kat nad grzesznymi duszami i patrzeć, jak się babrzą. To już jednak wolałem zamiast tego porysować.

    A jeśli chodzi o czarno-białe rysunki - nie no, czasem jednak uprawiam. Nawet jedną czarno białą (no dobra, jako dodatkowy kolor była jeszcze czerwień) książeczkę mam na koncie :-)
    Dzięki za dobre słowo.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie też się podoba :-). W ogóle lubię to, co robisz "off duty", swobodną kreską na pełnym luzie - tak jak lubiłem "chlapaninki", które szkoda, że zarzuciłeś. Nic nie ujmując cyzelerskim obrazkom robionym na zamówienie. A poza tym, czytając to, co tu czasem wypisujesz, nie mogę się doczekać, kiedy zaczniesz jakąś własną książkę, tekst i ilustracje. Potrafisz, więc powinieneś. Blog jest OK, ale to rzecz jednak ulotna, a książki wciąż jeszcze są na rynku...

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeszcze trzeba mieć o czym pisać, Tato.
    Ale cieszę się, że Ci się podoba.

    OdpowiedzUsuń
  5. Adaś, Twoje czarno-białe prace przypominają mi muzyczne sesje u Johna Peela: na pierwszy rzut oka brudne i niestaranne, po latach bronią się bardziej niż te "wystudiowane" produkcje z oficjalnych albumów. Mówiąc językiem fejsbukowym: lubię to.

    OdpowiedzUsuń
  6. Adaś, w to, że nie masz o czym pisać, nie uwierzę nigdy! Blisko mi w oczekiwaniach do Taty - Twoja książka to byłoby "coś".

    OdpowiedzUsuń