Mój siostrzeniec, Tomek, będzie w przyszłym tygodniu chrzczony, niebożątko. Wprawdzie nie będę przy tym obecny (może to i dobrze, bo na temat wcielania nieświadomych niczego dzieci w struktury kościelne mam zdanie identyczne z Richardem Dawkinsem, i jeszcze mogłoby mi się coś niestosownego wypsnąć), ale wypadało, żeby wujo coś z tej okazji pędrakowi sprezentował i lepiej, żeby nie było to Playstation, choćby dlatego, że solenizant jeszcze za mały, a jak dorośnie to już będą inne platformy z pewnością.
Ponieważ okazja jest natury religijnej, najbardziej oczywistym wyborem było namalowanie wizerunku świętego patrona małego katechumena - w tym wypadku, największego sceptyka spośród apostołów, co już zaskarbiło mu moją sympatię. Aczkolwiek, dłubanie paluchem w czyichś ranach mimo wszystko uważam za lekko perwersyjne hobby...
Warto wspomnieć, ku przestrodze obecnych i przyszłych pokoleń, że papier akwarelowy Etival Clairefontaine, na którym namalowałem powyższy obrazek, jest papierem beznadziejnym i godnym pogardy. Zazwyczaj używam papieru Montval produkowanego przez firmę Canson, ale tym razem na swój pohybel zdecydowałem się użyć tej żałosnej imitacji, którą znalazłem w domu (nie, nie kupiłem sam sobie tego bloku - dostałem go w gratisie lata temu, i teraz dopiero wiem, dlaczego go dotąd nie zużyłem).
Syf ten, bo inne określenia są dla tego materiału zbyt kurtuazyjne, pił farbę jak gąbka, jednocześnie natychmiast tracąc swoją spoistość. W rezultacie, wypracowanie miękkich przejść tonalnych było prawie niewykonalne; to samo tyczyło się drobnych detali - zamiast ostrych, czystych krawędzi co i rusz robiły się włochate i rozlewające się. Jeśli próbowaliście kiedyś malować tuszem po chusteczce higienicznej, to wiecie, o czym mówię.
Co gorsza, na potęgę wsiąkająca w celulozę akwarela momentalnie traciła swoją naturalną świetlistość, przez co kolory wychodziły bure i przybrudzone. Na dodatek pojawiła się też dość nieprzyjemna, ziarnista faktura... Podsumowując: rzeźba w gównie.
Naturalnie, mógłby mi ktoś złośliwie przytoczyć powiedzenie o złej tanecznicy i zawadzającym rąbku od spódnicy. No cóż, żaden ze mnie Barysznikow, jednak bez fałszywej skromności muszę przyznać, że ten akurat taniec mam opanowany na ogół całkiem nieźle.
Ale spróbujcie zrobić pas de deux w gumofilcach...
hahaha znam ten bol:D Kiedy mi sie skonczyl blok do akwareli cansona, a mialam jakies szczatki technicznego na ktorym cos sobie szkicowalam wczesniej, skozystalam z niego, efekt byl taki dokladnie jak mowisz z tym ze nie wytrzymalam do konca i zrezygnowalam z babrania sie na nim:) Z tego co widze Tobie nawet ten papier nie przeszkodzil bo praca jest swietna:)
OdpowiedzUsuńJak widac dobrej baletnicy faktycznie nie przeszkadza nawet zla spodnica, bo rabkiem bym tego nienazwala;)
Z chrzcinami zgadzam sie w zupelnosci, ciezki temat:):):)