niedziela, 30 sierpnia 2009

piątek, 28 sierpnia 2009

Ludwik Sordo odc. 10 i ostatni

Ten komiks narysowałem już jakieś dwa miesiące temu, ale swego czasu zostałem zrugany za to, że wrzuciłem któryś tam odcinek na bloga zanim jeszcze ukazał się on w "Świecie Ciszy", więc od tego czasu daję, a właściwie dawałem, "Ludwigowi" kilka tygodni karencji.
Ten odcinek jest odcinkiem ostatnim, ponieważ "Świat Ciszy" dość nagle zdecydował się zakończyć ze mną współpracę.
Zdarza się.

środa, 26 sierpnia 2009

Złote (i mniej złote) czubki

W pewnym sklepiku na Ulusie sprzedaje się tylko jedną rzecz: takie oto pozłacane wihajstry rozmaitych rozmiarów. Są to zwieńczenia minaretów.
Każda z tych smukłych wieżyczek obowiązkowo musi mieć taki oto złoty czubek z islamskim półksiężycem.

Nawet najskromniejszy minarecik...

...nawet taki paskudny z pordzewiałej blachy...

... i taki dekoracyjny...


...i zabytkowy...

Każdy.

niedziela, 23 sierpnia 2009

Arka Noego czyli Torreador

Jak zwykle o tej porze miesiąca, nadeszła pora na ilustrację do kolejnej opowieści A. Perepeczki, mądrym dla memoryjału, idiotom dla nauki, politykom dla praktyki, melankolikom dla rozrywki erygowanej.

Tym razem - novum. Mrożące krew w żyłach opowiadanie nie pochodzi bowiem z nieprzebranego skarbczyka perepeczkowych osobistych wspomnień, ale opisuje wydarzenia, które przytrafiły się komu innemu. Bohaterem jest młody marynarz pełniący funkcję drugiego oficera, który wyrusza w swój pierwszy rejs oceaniczny do Azji Południowo-wschodniej. Niczym w conradowskiej Smudze Cienia, wskutek choroby pierwszego oficera przejmuje jego obowiązki: "Łączyło się to z dowodzeniem załogą pokładową, z bosmanem i cieślą i dejmanami a także ze wszystkimi problemami ładunkowymi, ze sztauplanem na czele..." itd, itp.
Streszczając dalsze pięć stron potoczystej narracji: w Bangkoku naszemu bohaterowi przychodzi odebrać załadunek stu azjatyckich bawołów i tysiąca gęsi. Jedno z rogatych bydląt, zdenerwowane widokiem czerwonej skrzynki przeciwpożarowej zrywa się z postronka i zaczyna demolować pokład. Młody i niedoświadczony, ale pełen zapału pierwszy oficer, poskramia rozszalałego bawołu* za pomocą zerwanej ze ściany mesy czerwonej płachty, do której białymi literami wyciętymi z brystolu przyklejone było internacjonalistyczne hasło "POMOC, PRZYJAŹŃ, PRZYKŁAD" (akcja opowiadania toczy się za poprzedniego reżimu).
Wszystko kończy się po myśli torreadora-amatora, bawół zostaje zapędzony do sporządzonej naprędce zagrody i wszyscy płyną szczęśliwie do Hongkongu. Historia ma jednak swój nieoczekiwanie smutny epilog, w którym wobec naszego dzielnego protagonisty płynący na tym samym statku oficer kulturalno-oświatowy, czyli morski komuch od spraw polityczno-wychowawczych, wysuwa poważny zarzut "o świadomą działalność godzącą w odwieczną przyjaźń, pomoc i przykład Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich".

----------------------------------------------------------------------------------------------
*Uwielbiam ten archaiczny wariant biernika rzeczownika "bawół", jest jak ze starych książek przygodowych.

piątek, 21 sierpnia 2009

Speak softly and carry a big gun

I know what you're thinking. "Did he fire six shots or only five?" Well, to tell you the truth, in all this excitement I kind of lost track myself. But being as this is a T-21, the most powerful blaster in the Galaxy, and would blow your head clean off, you've got to ask yourself one question: Do I feel lucky?
Well, do ya, punk?

czwartek, 20 sierpnia 2009

wtorek, 18 sierpnia 2009

Hommage à Tadeusz Baranowski - odsłona druga

No, to by było. Teraz jeszcze muszę napisać króciutki tekścik na temat "Ja i komiksy Tadeusza Baranowskiego" i mogę wysyłać wszystko do Łodzi. Ale to już jutro. Dziś raczej obejrzę sobie jakiś western na dobranoc.

niedziela, 16 sierpnia 2009

Hommage à Tadeusz Baranowski - odsłona pierwsza

Jakiś czas temu dostałem z Illustrate Yourself zaproszenie do udziału w publikacji będącej hołdem dla Tadeusza Baranowskiego, przygotowywaną przez organizatorów MFK w Łodzi. Nie bardzo czułem się na siłach, żeby zrobić planszę komiksową, ale jako że można również nadesłać ilustrację bądź rysunek (tfu!) satyryczny postanowiłem narysować spaghetti-westernową wersję Bąbelka i Kudłaczka, bohaterów pamiętnego albumu "Skąd Się Bierze Woda Sodowa".

Tym razem chcę spróbować trochę innej techniki, tzn. pokolorowanego w photoshopie rysunku ołówkiem; zacząłem od paru wstępnych szkiców, bo ołówkiem rysowałem ostatni raz chyba jeszcze na studiach i musiałem sobie przypomnieć, jak się to właściwie robi. Z pewnym niesmakiem skonstatowałem, że rączka mi niestety trochę zesztywniała - jednak to nie jest to samo, co jazda na rowerze, którą wystarczy opanować raz, a potem umie się jeździć do końca życia.

Koniec końców wymodziłem coś takiego. Zobaczymy, jak będzie wyglądać po pokolorowaniu.
Kudłaczek w tym ujęciu żywo przypomina mojego angielsko-szkockiego sąsiada Jamesa, który zawsze chodzi w kawaleryjskim kapeluszu i ciuchach jak z XIX wieku, nosi brodę i jest wielkim fanem westernów, zwłaszcza tych z Clintem Eastwoodem.

piątek, 14 sierpnia 2009

czwartek, 13 sierpnia 2009

Stygnąc

W ciągu dnia upał jest sążnisty, ale wieczorem robi się całkiem przyjemnie.

środa, 12 sierpnia 2009

Recuerdos de Sopoćkowo

Już od dwóch dni jestem z powrotem w Ankarze. Zanim moje sopockie wakacje pokryją się w natłoku tureckich spraw mgłą niepamięci, oto zestaw dwunastu, zupełnie przypadkowo wybranych zdjęć, które zrobiłem tego lata w moim rodzinnym mieście.
Będą musiały mi (i oczywiście p.t. Czytelnikom i Oglądaczom) wystarczyć na najbliższy rok, bo od teraz to tylko apiać turecczyzna i turecczyzna.












niedziela, 9 sierpnia 2009

Niedowiarek

Mój siostrzeniec, Tomek, będzie w przyszłym tygodniu chrzczony, niebożątko. Wprawdzie nie będę przy tym obecny (może to i dobrze, bo na temat wcielania nieświadomych niczego dzieci w struktury kościelne mam zdanie identyczne z Richardem Dawkinsem, i jeszcze mogłoby mi się coś niestosownego wypsnąć), ale wypadało, żeby wujo coś z tej okazji pędrakowi sprezentował i lepiej, żeby nie było to Playstation, choćby dlatego, że solenizant jeszcze za mały, a jak dorośnie to już będą inne platformy z pewnością.
Ponieważ okazja jest natury religijnej, najbardziej oczywistym wyborem było namalowanie wizerunku świętego patrona małego katechumena - w tym wypadku, największego sceptyka spośród apostołów, co już zaskarbiło mu moją sympatię. Aczkolwiek, dłubanie paluchem w czyichś ranach mimo wszystko uważam za lekko perwersyjne hobby...

Warto wspomnieć, ku przestrodze obecnych i przyszłych pokoleń, że papier akwarelowy Etival Clairefontaine, na którym namalowałem powyższy obrazek, jest papierem beznadziejnym i godnym pogardy. Zazwyczaj używam papieru Montval produkowanego przez firmę Canson, ale tym razem na swój pohybel zdecydowałem się użyć tej żałosnej imitacji, którą znalazłem w domu (nie, nie kupiłem sam sobie tego bloku - dostałem go w gratisie lata temu, i teraz dopiero wiem, dlaczego go dotąd nie zużyłem).
Syf ten, bo inne określenia są dla tego materiału zbyt kurtuazyjne, pił farbę jak gąbka, jednocześnie natychmiast tracąc swoją spoistość. W rezultacie, wypracowanie miękkich przejść tonalnych było prawie niewykonalne; to samo tyczyło się drobnych detali - zamiast ostrych, czystych krawędzi co i rusz robiły się włochate i rozlewające się. Jeśli próbowaliście kiedyś malować tuszem po chusteczce higienicznej, to wiecie, o czym mówię.
Co gorsza, na potęgę wsiąkająca w celulozę akwarela momentalnie traciła swoją naturalną świetlistość, przez co kolory wychodziły bure i przybrudzone. Na dodatek pojawiła się też dość nieprzyjemna, ziarnista faktura... Podsumowując: rzeźba w gównie.

Naturalnie, mógłby mi ktoś złośliwie przytoczyć powiedzenie o złej tanecznicy i zawadzającym rąbku od spódnicy. No cóż, żaden ze mnie Barysznikow, jednak bez fałszywej skromności muszę przyznać, że ten akurat taniec mam opanowany na ogół całkiem nieźle.
Ale spróbujcie zrobić pas de deux w gumofilcach...

sobota, 8 sierpnia 2009

piątek, 7 sierpnia 2009

wtorek, 4 sierpnia 2009

Białe chusty, czerwone skarpety


Czyli elementy macedońskiego stroju ludowego przyuważone przy sopockim molo.

sobota, 1 sierpnia 2009

Katownia

To białe coś na pierwszym planie to sławetna buda na Targu Węglowym, pojawiająca się w tym miejscu w okresach wzmożonego konsumpcjonizmu, tzn. w trakcie Jarmarku Dominikańskiego na przykład. W środku znajdują się stragany i stoiska, z których sprzedaje się ludziom najrozmaitszą, zawsze tę samą tandetę.

Jednym z najbardziej traumatycznych moich wspomnień z okresu studiów na ASP jest ta buda rozstawiana w okresie przedświątecznym, z której przez cały grudzień na okrągło wydobywały się na pełny regulator dźwięki nieśmiertelnego szlagieru "Last Christmas" grupy Wham, na zmianę z "My Heart Will Go On" Celine Dion. Po kilku godzinach spędzonych w pracowni przy takim nieustannym akompaniamencie naprawdę miałem ochotę zamordować George'a Michaela i tę Kanadyjkę z końską twarzą.