Jestem Burak. Od pięćdziesięciu lat siedzę w pluszakowym biznesie. Zjadłem zęby na pluszakach, w przenośni znaczy, to znaczy, że o pluszakach wiem wszystko, czyli, że serce mają po prawej stronie i nie mają mózgu. Przy okazji nadmienię, że strasznie mnie irytuje, gdy żona mówi do mnie per misiu. Nienawidzę skurwysynów! Szczególnie puszystych. Nie lubię też z racji powyższego drugiej płyty Siekiery, na której ten polski zespół szarpidrutów zamieścił piosenkę „Misiowie puszyści”. Mam alergię na pluszaki. Wizualną, bo zdrowotnie to, jak widać na zamieszczonym obrazku, trzymam się jak na swój wiek wyśmienicie. Generalnie mam w dupie pluszaki, ale niestety schodzą jak świeże bułeczki bez względu na globalne koniunktury i kurs dolara do jena, juana i rubla transferowego z eurosreuro włącznie. Po prostu pluszaki są ponadczasowe i dzięki pluszakom jeżdżę najnowszym mercedesem, mam siedem domów i kilka apartamentów, których progu nigdy moja noga nie przekroczyła, ale że księgowy męczył mi dupę, to kupiłem. Hehe, nie taka to moja firma, że wszyscy kreatywni oprócz księgowego, jak to się mówi! Pluszakowy biznes to też tradycja, którą stara się mocno wykorzystywać mój syn Burak II. Otóż syn wymyślił, że raz do roku, wzorem jednego jubilera z Polski, Kruka czy jak mu tam, powinienem sam stanąć na jednym z naszych straganów i sprzedawać pluszaki. A ja mam to w dupie, bo nic już nie muszę, a w szczególności stać na zimnie i wciskać pluszaki temu i tamtemu, zakochanym, pijanym, trzeźwym i porzuconym, a także, i tu już mnie szlag jasny trafia, zasmarkanym dzieciakom wyciągającym swoje małe rączki i patrzącym tymi swoimi, pożal się boże, wielkimi oczętami na pluszaki, mamusiu, kup mi tego misia, tamtego misia, tego na górze albo tego na dole, nie w lewo, w prawo i wyciąga mamusia swoje nędzne zaskórniaki i trzęsącą się łapką wylicza drobne na pluszaka i idą z tym pluszakiem, który, koniec końców, ląduje gdzieś w zawilgoconej kanciapie i patrzy swoimi plastikowymi gałami w ciemność. No ale że w ubiegłym roku przekazałem synowi pakiet kontrolny, wraz z pakietem zostałem wrobiony w Stujkowego-Raz-Do-Roku. Nienawidzę świąt, bo w święta przypada mi ta nieszczęsna działka. Stoję więc tu, jak na załączonym obrazku, i już mi się nawet uśmiechać nie chce, do tego stopnia, że gdy podeszła do mnie w ostatnie święta jakaś lewicowa małpa z pytaniem, czy nie jestem aby wyzyskiwany przez swojego pracodawcę, bo minę mam nietęgą i że mnie obserwuje od wielu godzin i nawet zastanawia się, czy nie zrobić ze mną wywiadu, to jej powiedziałem, żeby się waliła na ryj. No. Kiedyś to wszystko opublikuję, po śmierci, rzecz jasna, i świat dowie się, że nie zawsze to, co daje kasę, szczęście daje, że się tak banalnie wyrażę.
no i biedny ten różowy królik, upchnięty do wazonu razem z jakimś złotym chabaziem. nie chciałabym być na jego miejscu. no chyba, że to taka alegoria losu pana właściciela Buraka I [mówiąc za Benkiem].
A ja je lubię (w tym wypadku pluszaki, a nie wrony). Poza tym - dopiero teraz, po lekturze powyższych wpisów dostrzegłem te dwa indywidua na trzecim planie. Specjalnie nie są mi potrzebne, ale, jak widać, nie bardzo zwracają na siebie uwagę, więc mogą być.
Po raz kolejny: szkoda, że nie moje ;-)
OdpowiedzUsuńJestem Burak. Od pięćdziesięciu lat siedzę w pluszakowym biznesie. Zjadłem zęby na pluszakach, w przenośni znaczy, to znaczy, że o pluszakach wiem wszystko, czyli, że serce mają po prawej stronie i nie mają mózgu. Przy okazji nadmienię, że strasznie mnie irytuje, gdy żona mówi do mnie per misiu. Nienawidzę skurwysynów! Szczególnie puszystych. Nie lubię też z racji powyższego drugiej płyty Siekiery, na której ten polski zespół szarpidrutów zamieścił piosenkę „Misiowie puszyści”. Mam alergię na pluszaki. Wizualną, bo zdrowotnie to, jak widać na zamieszczonym obrazku, trzymam się jak na swój wiek wyśmienicie. Generalnie mam w dupie pluszaki, ale niestety schodzą jak świeże bułeczki bez względu na globalne koniunktury i kurs dolara do jena, juana i rubla transferowego z eurosreuro włącznie. Po prostu pluszaki są ponadczasowe i dzięki pluszakom jeżdżę najnowszym mercedesem, mam siedem domów i kilka apartamentów, których progu nigdy moja noga nie przekroczyła, ale że księgowy męczył mi dupę, to kupiłem. Hehe, nie taka to moja firma, że wszyscy kreatywni oprócz księgowego, jak to się mówi!
OdpowiedzUsuńPluszakowy biznes to też tradycja, którą stara się mocno wykorzystywać mój syn Burak II. Otóż syn wymyślił, że raz do roku, wzorem jednego jubilera z Polski, Kruka czy jak mu tam, powinienem sam stanąć na jednym z naszych straganów i sprzedawać pluszaki. A ja mam to w dupie, bo nic już nie muszę, a w szczególności stać na zimnie i wciskać pluszaki temu i tamtemu, zakochanym, pijanym, trzeźwym i porzuconym, a także, i tu już mnie szlag jasny trafia, zasmarkanym dzieciakom wyciągającym swoje małe rączki i patrzącym tymi swoimi, pożal się boże, wielkimi oczętami na pluszaki, mamusiu, kup mi tego misia, tamtego misia, tego na górze albo tego na dole, nie w lewo, w prawo i wyciąga mamusia swoje nędzne zaskórniaki i trzęsącą się łapką wylicza drobne na pluszaka i idą z tym pluszakiem, który, koniec końców, ląduje gdzieś w zawilgoconej kanciapie i patrzy swoimi plastikowymi gałami w ciemność. No ale że w ubiegłym roku przekazałem synowi pakiet kontrolny, wraz z pakietem zostałem wrobiony w Stujkowego-Raz-Do-Roku. Nienawidzę świąt, bo w święta przypada mi ta nieszczęsna działka. Stoję więc tu, jak na załączonym obrazku, i już mi się nawet uśmiechać nie chce, do tego stopnia, że gdy podeszła do mnie w ostatnie święta jakaś lewicowa małpa z pytaniem, czy nie jestem aby wyzyskiwany przez swojego pracodawcę, bo minę mam nietęgą i że mnie obserwuje od wielu godzin i nawet zastanawia się, czy nie zrobić ze mną wywiadu, to jej powiedziałem, żeby się waliła na ryj.
No. Kiedyś to wszystko opublikuję, po śmierci, rzecz jasna, i świat dowie się, że nie zawsze to, co daje kasę, szczęście daje, że się tak banalnie wyrażę.
@Adam - czaderskie zdjęcie [zwłaszcza trzeci plan, czyli rozbawieni chłopcy zza szyby].
OdpowiedzUsuń@Benek - popłakałam się [chyba ze wzruszenia].
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńno i biedny ten różowy królik, upchnięty do wazonu razem z jakimś złotym chabaziem. nie chciałabym być na jego miejscu. no chyba, że to taka alegoria losu pana właściciela Buraka I [mówiąc za Benkiem].
OdpowiedzUsuńBiedny Burak bey.
OdpowiedzUsuńBenku, co to znaczy "stujkowy"? Brzmi i wygląda trochę jak "stulejkowy".
Aaaa, już wiem: "stójkowy"!
Ta-da-DA-DAAAM!
A ja je lubię (w tym wypadku pluszaki, a nie wrony). Poza tym - dopiero teraz, po lekturze powyższych wpisów dostrzegłem te dwa indywidua na trzecim planie. Specjalnie nie są mi potrzebne, ale, jak widać, nie bardzo zwracają na siebie uwagę, więc mogą być.
OdpowiedzUsuń@Adaś: nie czepiaj się. Każdy może mieć stan przeddysortograficzny, podobnie jak przedgrypowy zresztą... :)
OdpowiedzUsuńPS.
Word nie wyłapuje byków przy takich układach opartych na myślnikach.