środa, 24 marca 2010

Coś na ząb

Gözleme, czyli rodzaj wielkich naleśników z pieczonego na rozgrzanej blasze ciasta nadziewanych rozmaitymi rozmaitościami (w tym wypadku fetopodobnym serem i szpinakiem) a do popicia ayran, czyli osolony jogurt rozbełtany z wodą.
Generalnie moim zdaniem kuchnia turecka jest nieco przereklamowana, zwłaszcza przez samych Turków (znam jednego, który twierdzi, że to czwarta kuchnia świata, zaraz po francuskiej, włoskiej i chińskiej, co nieodmiennie wzbudza mój szyderczy śmiech) ale zestaw na powyższym zdjęciu to naprawdę niebo w gębie.

A na deser turecka herbata w charakterystycznej szklaneczce. Mocno osłodzona.

7 komentarzy:

  1. Ostrożnie z tym szyderczym śmiechem, Syneczku! Czwarta to może nie (bo jest jeszcze kuchnia hinduska), ale piąte miejsce to już zdecydowanie oddałbym tureckiej, a właściwie bałkańskiej, czyli wszystkich krajów, które przez stulecia wchodziły w skład imperium otomańskiego: Grecja z Cyprem, Bułgaria, Rumunia, wszystkie kraje dawnej Jugosławii z wyjątkiem może Słowenii, a także Kaukaz, Liban, Palestyna i kraje arabskie oraz do pewnego stopnia nawet Węgry. Wpływ kuchni tureckiej na kuchnie regionalne można porównać jedynie z tym, jakie sztuka kulinarna Chin (i do pewnego stopnia Indii) miała na kuchnie wszystkich krajów Azji południowo-wschodniej. Być może w Ankarze/Bilkencie karmią akurat podle (zobaczymy), doener kebap też smakuje średnio, przynajmniej w Polsce i Niemczech (gdzie indziej nie próbowałem), ale np. kuchnia bułgarska była dla mnie swego czasu sensacyjnym odkryciem. Zatem chapeau bas przed kulinarią turecką, a może raczej przed wpływami imperium otomańskiego. Przepraszam, jeśli jestem politycznie niepoprawny... T.

    OdpowiedzUsuń
  2. Daleka jestem od idealizowania Turków i ich kultury, ale uważam, ze kuchnie maja akurat doskonalą. Sekret tkwi zapewne w jej roznorodosci, bo praktycznie każdy region tego kraju ma swoje odrębne tradycje kulinarne i nie starczy chyba życia by wszystkiego skosztować. Choć gözleme akurat nie lubię! Pozdrawiam z Kızılay.

    OdpowiedzUsuń
  3. @ elpe: Tata, przyjedziesz, popróbujesz, pogadamy. Może ja się nie znam po prostu. Wiem jedno: odkąd mieszkam w Turcji, dużo bardziej cenię sobie tradycyjne polskie smaki, te wszystkie żurki, barszcze, grzyby, prawidłowo ukiszone ogórki i kapusty, skwarki i wędliny (mmm, krakowska sucha...), twarogi z miodem, chleby razowe z otrębami i tak dalej, i tak dalej.
    Najpewniej dlatego, że tutaj są to wszystko rzeczy praktycznie nieosiągalne. Spróbuj na przykład w Ankarze dostać biały ser, który nie byłby niemiłosiernie zasolony. Mission Impossible.

    @ Koralina: Mieszkasz na Kızılay? A co porabiasz w Ankarze?

    OdpowiedzUsuń
  4. Tu akurat pracuje, zaś mieszkam na Çankaya.
    Bardzo spodobała mi się Twoja rozprawa kulinarna w nowym wątku :-) Rozumiem Twoje racje i pod pewnymi względami się z Toba zgadzam (sama na przykład nie znoszę tureckich zup, bo wszystkie są własnie przyprawiane na jedno kopyto), ale i tak bardzo odpowiada mi turecka sztuka kulinarna, nigdy nie mam jej dosyć i zawsze znajduje w niej nowe, niezwykle smaki.
    Nie jest to co prawda kuchnia zbyt przyjazna dla wegetarian, zwłaszcza na wschodzie kraju, co automatycznie wyklucza mnie z kręgu ekspertów w dziedzinie kulinarii tureckich, bo sama mięsa nie jadam. Ale i tak chylę czoła przed różnorodnością potraw warzywnych i słodyczy, która mnie całkowicie satysfakcjonuje. Ostatnie odkrycie - lokum z marchwi i pigwy znalezione w Beypazarı oraz suflet z pomarańczy w knajpie Göksü na Kızılay.
    Pozdrowienia :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam nadzieję,że kiedyś będzie okazja, żeby spotkać się w realnym świecie i wymienić spostrzeżenia na tematy tureckie - kulinarne i pokrewne.
    Swoją drogą - życie wegetarianki w Turcji musi być wyjątkowo ciężkie. A jak bardzo radykalny jest Twój wegetarianizm? Ryb też nie?

    OdpowiedzUsuń
  6. Gdzies slyszalam, ze Turcja to wrecz idealny kraj aby mieszkajac tu stac sie wegetarianinem, feministka, czy nawet aktywnym dzialaczem PETA... Sporo w tym racji. U mnie az tak radykalnie nie jest, bo po paru miesiacach siedzenia w porze lunchu nad talerzem salaty albo nad simitem skapitulowalam i czasem jadam ryby (bo ogolnie jem bardzo duzo i jak mawia moja mama lepiej mnie ubierac niz karmic).
    Dla zainteresowanych tematem - na Kızılay (Karanfil sk.) jest taka niepozorna knajpa zwiazkow zawodowych Fabryki Cukru, ktora zwie sie Anadolu Mutfak i gdzie codziennie serwuja przyzwoite domowe jedzenie, w tym roznorodne dania bezmiesne.
    A Wy gdzie sie stolujecie na Bilkencie? Macie pewnie jakas kantyne? Dobrze karmia? Bywam czasem w kampusie ODTÜ i jedzenie tam maja nienajgorsze, a przy tym tanie jak barszcz.
    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  7. Z jedzeniem na Bilkencie jest w gruncie rzeczy dramat, mimo obfitości punktów gastronomicznych. Sęk w tym, że prawie we wszystkich serwuje się takie samo albo bardzo zbliżone stołówkowe żarcie, które wprawdzie i tak o kilka poziomów przewyższa stołówkową spyżę z moich studenckich czasów, ale i tak po trzech latach może serdecznie obrzydnąć. Tureccy żywieniowcy uważają zapewne, że posiłek odpowiedni dla umysłowo w końcu pracujących studentów i nauczycieli powinien opierać się na jak największej ilości węglowodanów i tłuszczów zwierzęcych (zazwyczaj jest to jakieś smażone albo opiekane mięcho ugarnirowane ryżem, frytkami, niejadalnym puree ziemniaczanym z proszku i pszenną bułeczką; zieleniny jest tam tyle, co kot napłakał, w dodatku dość nieatrakcyjnej).
    Jedyne miejsce na kampusie, gdzie można zjeść tradycyjne tureckie żarcie to Sozeri Pide ve Kebap Salonu, wśród polskich bilkentczyków zwane powszechnie pidziarnią. Tam jest całkiem nieźle a tanio, byle nie chodzić za często, bo też obrzydnie. Większość potraw niestety mięsnych (i smakujących prawie tak samo), ale ze dwa wegetariańskie rodzaje pidy (z białym serem oraz z żółtym serem, pomidorem, papryką i pieczarkami) się znajdą. I zawsze się do tego dostaje dobrą Çoban Salatası, a na deser - herbatkę.

    OdpowiedzUsuń