Ogólnie rzecz biorąc, dorosłość, skonfrontowana z moimi dziecinnymi na jej temat wyobrażeniami, okazała się cokolwiek rozczarowująca.
Jedna tylko rzecz jest chyba nawet lepsza niż się spodziewałem: to uczucie, które mnie ogarnia, kiedy otwieram rano oczy, kalendarz pokazuje pierwszy września, a ja wiem, po prostu wiem, że nie muszę i już nigdy nie będę musiał iść do szkoły, do tego domu udręki. Że już nigdy więcej nie będą terroryzować mnie zgorzkniałe baby z nadwagą, którym drewniana linijka w garści i dziennik klasowy pod pachą dają władzę absolutną, że już nigdy nie będę musiał przepisywać całego zeszytu do matematyki albo do polskiego, bo któraś z tych bab zakwestionowała jego estetykę, że już nigdy nie będę oddychał tym powietrzem przesyconym zapachem taniej pasty do podłóg, kurzu i kredy, ani przemierzał dzień po dniu, w tę i z powrotem, tych ponurych korytarzy z zielonkawą olejną lamperią.
Choćby tylko dla tego uczucia warto było się zestarzeć.
Ilustracja do, wspominanego już na tym blogu, podręcznika Gdańskiego Wydawnictwa Oświatowego dla uczniów szkół podstawowych.
Zgoda po trzykroć. Dziadostwo jakim była SP nr 99 im. Budowniczych Polski Ludowej na zawsze zostanie w mej pamięci. Niestety. Jedynym plusem sklerozy będzie właśnie zatarcie się tych śladów dawnej udręki...
OdpowiedzUsuńteż tak myślałam. Pierwszy wstrząs przeżyłam na pierwszej wywiadówce dziecka siadając w maleńkiej ławeczce. Zrobiłam mentalne salto mortale i teraz znowu chodzę do szkoły... Nic się nie zmieniło. Uczeń jest złem wcielonym a nauczyciel nieustarszonym pogromcą (także rodzicó). Nie wiem w ajkim pokoleniu się to zmieni, ale już nei w moim :(
OdpowiedzUsuńJedyną osłodą mogą być chociaż fajnie ilustrowane podręczniki :)))
Hmmm... Jeśli sobie przypomnisz Krzysztofa Horodeckiego, to przyznasz zapewne, że nie zawsze było to tak źle. Punk widzenia zależy zresztą od punktu siedzenia - ja nie tylko chodziłem do szkoły jako uczeń, ale przez dwa lata także jako nauczyciel i ponieważ przez 11 lat (z małą przerwą na Liceum Św. Augustyna (!) w Warszawie) nudziłem się w szkole okropnie, więc obiecałem sobie, że na moich lekcjach uczniowie nudzić się nie będą, co się chyba w jakimś tam stopniu udało. Bawiliśmy się na ogół całkiem nieźle. Co nie zmienia faktu, że generalny obraz szkoły jest nadal dość ponury i że straszą w niej sfrustrowane baby z nadwagą (ja podówczas nie byłem ani babą, ani sfrustrowaną, a i nadwagi jeszcze nie miałem; chyba także nie egzekwowałem władzy ponad miarę) - ale szczęśliwie bywają wyjątki :-)
OdpowiedzUsuńTrauma ilustratora być może tłumaczy dlaczego wszystkie postacie mają oczy z wytrzeszczem jakby je zrobiono w fabryce guzików :)
OdpowiedzUsuń-Gucio
@Ikar: A, takie sensacje to jeszcze przede mną. Mamy czas.
OdpowiedzUsuń@Tatulek: Krzysztof to już czasy liceum, całkiem inna historia. Poza tym mnie nie uczył, więc trudno mi go oceniać jako pedagoga. Niemniej, jako dyrektor był w porządku.
Liceum wspominam nie najgorzej, ale podstawówka to była trauma.
@Gucio: Nie tłumaczy.
W podstawówce uczy na ogół owoc selekcji negatywnej a uczony jest przekrój narodu; w liceach jest jednak nieco lepiej. Tym niemniej w tej chwili pracy w JAKIEJKOLWIEK szkole domaturalnej już bym się nie podjął.Inne czasy, inna młodzież.
OdpowiedzUsuń