Ilustracja dla "Naszego Morza" do kolejnej gawędy dzielnego matrosa Andrzeja Perepeczki. Tym razem narrator i jego nieustraszona załoga zawinęła do portu w jakimś paskudnym arabskim kraiku i została narażona na konfrontację z tamecznymi (obskuranckimi oczywiście, jak to u islamistów nieczystych) przepisami celno-sanitarnymi. Przepisy celne nakazywały zdanie całego posiadanego na statku alkoholu, bowiem w tym hołdującym prawu szarijatu państewku alk był widziany równie mile, co heroina w Tajlandii. Przepisy sanitarne natomiast wymagały od każdego członka załogi odbycia kompleksowych szczepień przeciwko chorobom tropikalnym. Szczepienia te były wykonywane przez lokalnego konowała, który najwyraźniej nie słyszał nigdy o AIDS, wirusowym zapaleniu wątroby typu C albo choćby o żółtaczce wszczepiennej, bowiem dźgał wszystkich marynarzy tą samą strzykawką z niezmienianą igłą, dezynfekując ukłucie brudnym kłębkiem waty, którym chwilę wcześniej przecierał swe spocone czoło.
Naturalnie, okazało się, że wyznawcy Mahometa są przekupni, zwłaszcza jeśli przekupuje się ich niemieckim browarem w puszkach, albo i bardziej wysokoprocentowymi wypitecznościami, w związku z tym nasz stary i wytrawny marynarz-literat, uiściwszy stosowny bakszysz w postaci kilku butelek napojów opartych na roztworze etanolu, ocalił zarówno lwią część swoich zapasów piwka jak i integralność swojego organizmu.
Puenta opowiadania zdradza marny los, który spotkał skorumpowanego doktora: mianowicie, jakiś rok po opisanych wyżej wydarzeniach, zdarzyło mu się omyłkowo wstrzyknąć pacjentowi piwo, a samemu napić się surowicy. Z czego morał, że Allach może nierychliwy, ale sprawiedliwy.
Naturalnie, okazało się, że wyznawcy Mahometa są przekupni, zwłaszcza jeśli przekupuje się ich niemieckim browarem w puszkach, albo i bardziej wysokoprocentowymi wypitecznościami, w związku z tym nasz stary i wytrawny marynarz-literat, uiściwszy stosowny bakszysz w postaci kilku butelek napojów opartych na roztworze etanolu, ocalił zarówno lwią część swoich zapasów piwka jak i integralność swojego organizmu.
Puenta opowiadania zdradza marny los, który spotkał skorumpowanego doktora: mianowicie, jakiś rok po opisanych wyżej wydarzeniach, zdarzyło mu się omyłkowo wstrzyknąć pacjentowi piwo, a samemu napić się surowicy. Z czego morał, że Allach może nierychliwy, ale sprawiedliwy.
Zatoka Adeńska, luty 2009.
OdpowiedzUsuńPłynący pod rosyjską banderą statek zostaje zaatakowany, a następnie przejęty przez piratów pod wodzą Klausa Störtebekera Drugiego, potomka słynnego w XV wieku pirata grasującego u wybrzeży Bałtyku
KS II oprócz złodziejskich ciągotek ma wielką pasję – chemię. W zaciszu swojego podpokładowego apartamentu tworzy wyjątkowe, pożądane w Europie specyfiki, dla których kanwą jest hamburskie piwo. Wystarczą dwa centymetry tego magicznego specyfiku, a persona, w której krwiobiegu zaczyna płynąć Beerma, dostaje to wszystko, o czym zawsze marzyła. Grafomani piszą głębokie i mądre szesnastotomowe poematy trzynastozgłoskowcem ze średniówką po siódmej sylabie, której nie powstydziłby się sam Adam Mickiewicz, malarze pokojowi nabierają wprawy i nieprzewidywalności Banksiego, a grający do kotleta muzycy weselni otrzymują biegłość Marca Ribota i wykraczające poza wszelkie kategoryzacje szaleństwo spod znaku Merzbow. Chleb przeciętnych piekarzy nawet po siedmiu dniach pachnie jak chwilę po wyciągnięciu z pieca, a młodzi kierowcy podrasowanych golfów serii III wychodzą cało nawet z największych opresji.
Beerma jest szlagierem na rynku – sprzedaje się lepiej niż nowa płyta Franza Ferdinanda i szybciej niż euro rzucone na rynek w ramach polityki interwencyjnej rządu.
Na Beermie korzystają również pojmani rosyjscy marynarze. Chuchra niedożywione mają wreszcie swoje potężne bicepsy, które zdobią misternie narysowane tatuaże. Wszystko w okamgnieniu.
I tylko KS II jest niepocieszony – Beerma działa na wszystkich za wyjątkiem jednej osoby. Jest nią twórca Beermy - KS II, człowiek wielki, a jednak pełen kompleksów, mały i gruby. Jednak testy trwają. I tak długo, jak będą trwały, tak długo Zatoka Adeńska będzie miejscem niepolecanym przez „Lonely Planet” na podróż poślubną, o firmowym evencie nie wspominając.
"Człowiek wielki, a jednak pełen kompleksów, mały i gruby" - urocze.
OdpowiedzUsuń"grający do kotleta muzycy weselni otrzymują biegłość Marca Ribota i wykraczające poza wszelkie kategoryzacje szaleństwo spod znaku Merzbow."
OdpowiedzUsuńPiękna wizja.
Właśnie wyobraziłem sobie wesele zagrane na tę nutę.
OdpowiedzUsuńTo trochę tak, jak by wyobrazić sobie imprezę z piosenki "Chłopcy i dziewczyny" zrobioną pod nieobecność teściów w ich domu i zwizualizować szanownych teściów pojawiających się nagle, dajmy na to po wcześniej zakończonym urlopie, w obojętnie którym momencie fabuły, niekoniecznie tym mówiącym o dziewczynie: "ta co przyjechała w Fiacie lubi klocka mieć na klacie"...
Co to w ogóle było, te "Chłopcy i dziewczyny" ? To znaczy czyje? Bo jak odsłuchiwałem, to strasznie żulerskie wrażenie na mnie zrobiło.
OdpowiedzUsuńTen Ribot mit aksamitish brzmienie Merzbow, to musi brzmieć jak nie przymierzajac Converge:) Wyobraź ich sobie, Benku, przycinających na weselu.
OdpowiedzUsuń->Adam, "Chłopcy i dziewczyny" to kawałek Apteki.
OdpowiedzUsuń->Zorzynek: Converge to trochę jak polska Infekcja, nasza rodzima, wrocławska Infekcja z legendarnym Mokrym na wokalu:
http://www.youtube.com/watch?v=MY1DfZOekCs
jeśli infekcja tak ogarnia gitary jak Converge, to wtedy tak, ale z tego, co widziałem na jutubie, to jednak nie.
OdpowiedzUsuńTo po części trochę wina słabego nagrania, trzeba ich na żywo zobaczyć (choć absolutnie nie posądzam infekcji o wyrafinowanie Marca Ribbota, nie o to też chodzi w tym wszystkim). W każdym razie bardziej chodziło mi o crustowy klimat - dla mnie Converge w takiej działce się obraca trochę.
OdpowiedzUsuńW każdym razie wartałoby posłuchać ich na żywo - nie znałem ich.
Ha, znając życie o koncercie dowiem się po fakcie, jak podeślesz fotki z firleja :P
OdpowiedzUsuńHmm, poczułem się wykluczony z dyskusji. Mówicie szyfrem, chłopaki, w dodatku jakby ciut OT, ale nie krępujcie się :-)
OdpowiedzUsuń