W języku tureckim, którego się przez jakiś czas bez większego powodzenia próbowałem nauczyć, najłatwiejsze okazały się nazwy zawodów. Wystarczy bowiem dodać do pierwszego lepszego rzeczownika sufiks -çı, -çi albo -çu (czasem, z niewiadomych powodów, jest to -cı, -ci albo -cu) i istnieje duże prawdopodobieństwo, że właśnie utworzyliśmy nazwę konkretnej profesji. Na przykład: herbata to po turecku çay, a facet zajmujący się parzeniem, serwowaniem bądź sprzedażą tego napoju to çayçı. Analogicznie, specjalista od kawy to kahveçı. Elektryk to elektrikçi, optyk to optikçi, a rybak to balıkçı (balık, jak się nietrudno domyślić, oznacza rybę).
Oczywiście, czasem można się naciąć, bo np. rzeźnik to wcale nie jest etçi (et to mięso), tylko ni stąd ni zowąd kasap, ale w większości wypadków stosowanie wyżej wspomnianych przyrostków działa.
Tak więc, mam co najmniej 50% szans, że typ, który robi i sprzedaje bębny, to po turecku właśnie davulçu, jako że davul znaczy bęben. Rzecz jasna, to słowo może oznaczać równie dobrze bębnistę-dobosza, albo może w ogóle nie istnieć, bo w słowniku żadną miarą nie można go znaleźć...
Chyba już wiadomo, dlaczego dałem sobie spokój z nauką tego pogańskiego języka.
Jezeli przeczytac nazwe agencji "Saatchi & Saatchi", fonetycznie w jezyku tureckim oznacza ona "Zegarmistrz i zegarmistrz"
OdpowiedzUsuńProszę nie wspominać o Panu Saatchi. Nie sprzedam mu żadnego obrazu!
OdpowiedzUsuńza żadne pieniądze
OdpowiedzUsuńTa kategoryczna deklaracja wzięła się stąd, że ilekroć Aga, będąc w Londynie, chciała odwiedzić galerię Saatchiego, za każdym razem musiała pocałować klamkę.
OdpowiedzUsuńCham po prostu. :-D