środa, 4 marca 2009

Izmir




Z trzech, dotychczas przeze mnie odwiedzonych, największych miast Turcji (Stambuł, Ankara i Izmir), tylko to ostatnie pokochałem bezwarunkowo i od pierwszego wejrzenia. Stambuł jest wprawdzie do obłędu zabytkowy i bardzo piękny, ale zarazem potwornie męczący i na dłuższą metę - przygnębiający. O Ankarze już kiedyś wspominałem, że to taka pięciomilionowa Bydgoszcz - molochowate, betonowe, bezduszne miasto, pełne urzędów i obiektów wojskowych.
Natomiast Izmir, mimo nowoczesnej zabudowy, jest ładny w bezpretensjonalny, śródziemnomorski sposób, pełen zieleni, otoczony górami, oliwnymi gajami, winnicami, cyprysami i cedrami. Wzdłuż nabrzeży ciągną się bulwary obsadzone palmami, a przy bulwarach - najrozmaitsze restauracje rybne, bary, puby i wszelkie inne tego typu przybytki, w których można dobrze zjeść, dobrze się napić, i nigdzie się nie śpieszyć. Poza tym, klimat jest tam wspaniały - pierwszego marca siedziałem z podwiniętymi rękawami w restauracyjnym ogródku, wcinałem levreka (takie rybsko), popijałem rakı, i temperatura była jak w Sopocie w ciepły czerwcowy wieczór.
My kind of town, jak śpiewał Franek S.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz