sobota, 14 marca 2009

Hu łoczys de łoczmen

Mimo wszystko uważam, że Mroczny Rycerz był jednak lepszym filmem.

9 komentarzy:

  1. A przewagę liczebną ma Hellboy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Watchmen (film) za bardzo sie staral... Zamiast zrobic cos oryginalnego, trzasl portkami aby tylko fanow nie zdenerwowac.

    Pszczolka natomiast na to tak zareagowala: http://bi.qubahq.com/?p=427

    OdpowiedzUsuń
  3. Poza kadrem znaczną przewagę ma jednak Batman, nawet biorąc pod uwagę, że kilka albumów zostało w Sopocie...

    Kuba - widziałem, odwiedzam Pszczółkę :-)
    A co do samego filmu - absolutnie nie był zły, wszystko wyglądało bardzo ładnie, tylko faktycznie - była to produkcja tego samego typu co "Sin City" albo "300", tzn. wierne, (żeby nie rzec - na kolanach) przełożenie komiksu niemalże klatka po klatce bez żadnych nowych wzruszeń dla znających oryginał. Jak dla mnie - trochę mało.
    Ale z drugiej strony obawiam się, że gdyby Snyder zaczął za bardzo z historią Moore'a kombinować, to fani by go zlinczowali. Przypomnij sobie chociażby co było z "V jak Vendetta".

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale "V" skonczylo jako bardzo dobry film! (Przynajmniej moim zdaniem jedna z najlepszych produkcji pod znakiem "adaptujemy graphic novel").

    Snyder jest wynoszony na piedestal przez fanow i fanboyow, ale dla mnie jest to jedynie koles ktory bardzo ladnie kalkuje obrazki.

    Jezeli podchodzi sie do jego filmow z perspektywy "jak by ten panel wygladal z prawdziwymi aktorami" - 100% sukcesu. Ale jezeli ogladac film jako film, niezalezny od noweli... pozostaje spory niedosyt.

    Nie moge powiedziec, ze mi sie film nie podobal, ale nie jestem w stanie okrzyknac go swietna produkcja. Ciekaw jestem jak ludzie ktorzy nie czytali oryginalu odbieraja go. Ja bylem w kinie na pierwszym seansie, jedynie 10 osob w salonie na 500. 4 wyszly w srodku filmu (glownie faceci wyciagani przez znudzone dziewczyny).

    Na Batmanie Nolana nie bylo mowy o czyms takim.

    OdpowiedzUsuń
  5. My point exactly, przynajmniej jeśli chodzi o Watchmenów.

    Co do "V jak Vendetta", to pozwolę sobie nie zgodzić się z przedmówcą. Pomijam już gruby nietakt, jakim było przerobienie głównego bohatera z anarchisty na liberała i inne okaleczenia fabuły, ale strasznie irytowała mnie bezduszna scenografia, w której nic nie zostało z mrocznego, orwellowskiego klimatu komiksu. Wyobraź sobie, gdyby ten film zrobił np. Terry Gilliam, a nie te palanty od "Matrixa"... Wiesz, chodzi mi o takie drobne myki jak w "Brasil" - dziwne komputery, nieco zwichrowany design samochodów, niemodne ciuchy, wszystko wyglądające jak wyprodukowane w latach pięćdziesiątych. Tymczasem ta alternatywna, totalitarna Anglia w "V" wyglądała zupełnie normalnie, z nijakim, nowoczesnym wzornictwem. A można, można było się tym trochę pobawić, zwłaszcza, że akcja toczy się w Londynie - jakieś odwołania do kryzysu ekonomicznego po zakończeniu II wojny byłyby tu na miejscu. Jakieś kolejki po chleb, reglamentacja dóbr, ogólny syf i depresja, te sprawy. Jeżeli widziałeś "Children of Men" to wiesz, o co mi chodzi.

    Pod względem wykreowania przekonywującej wizji alternatywnej rzeczywistości - 1:0 dla Snydera.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ano. Pozwolę sobie się zgodzić z przedmówcą, w miejscu, gdzie nie zgadza się ze swoim przedmówcą.

    OdpowiedzUsuń
  7. A w miejscu, gdzie Twój przedmówca zgadza się ze swoim przedmówcą, rozumiem - nie zgadzasz się? :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Adasiu, nie wiem. Szczerze mówiąc nie wiem, bo jeszcze filmu nie widziałem. Natomiast to, że nie widziałem, wcale nie przeszkadza mi brać udziału w dyskusji.

    A propos, dla mnie sam pomysł jest poroniony. Taki film jest nikomu nie potrzebny - no, może poza chciwą wytwórnią, która chce zarobić. Po prostu nie ma sensu robić adaptacji komiksów, baletów, wierszy, gier video, oper, piosenek, reklam, teleturniejów i powiedzonek.

    Uprzedzając kolejne pytanie - tak, również książek nie należałoby ekranizować, a przynajmniej tych poczytnych. Bo taka filmowa adaptacja musi czuć się jak obecny wokalista The Doors - znaczy się nie może być sobą, nie może stać się kimś, na kogo ludzie czekają.

    Ogólnie - captain obvious to the rescue!! - dobrze jak film jest filmem, komiks komiksem, książka książka i tak dalej.

    Ale to temat na osobną dyskusję, w której chętnie wezmę udział, gdy tylko opadną emocje po mojej wypowiedzi, a ja kapkę się prześpię.

    Ukłony.

    OdpowiedzUsuń
  9. Masz całkowitą rację. Po co przerabiać doskonały komiks na film, choćby i zgrabny, jeżeli nic w nim poza wiernością oryginałowi nie zaskakuje (no, może tylko dzyndzel Doktora Manhattana)?

    W ogóle mam wrażenie, że w popkulturowej kinematografii źle się dzieje - filmy są wprawdzie coraz wystawniejsze i coraz bardziej zaawansowane technicznie, ale nie tworzą już własnej nowej jakości, tylko po raz dziesiąty przetrawiają książki, komiksy, gry, kreskówki, albo, o zgrozo, zgoła zabawki (casus "Transformers"). Gdzie są nowe Starwarsy? (i nie chodzi mi tu o kolejny niepotrzebny sequel, prequel albo animowany serial, tylko o stworzenie filmu, który w obecnych czasach byłby równie świeży i oryginalny jak Gwiezdne Wojny na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych). Ni ma, panie. Łatwiej wykorzystać już istniejące universum ze znanymi bohaterami, niż stwarzać nowe.

    Jeśli chodzi o adaptacje powieści, to stosunek mam już bardziej ambiwalentny ("Ojciec Chrzestny" to przecież adaptacja, w dodatku kongenialna) - czasami powstaje wielkie kino, a czasami tylko wielkie streszczenie lektury szkolnej.
    A czasami adaptacja po prostu zabija pierwowzór, i to nie dlatego, że jest tak zła, tylko dlatego, że jest tak sugestywna.
    Wiem, że nie lubisz Jacksonowej wersji "Władcy Pierścieni", ja akurat lubię. Nawet bardzo.
    Ale czasami nachodzi mnie myśl, że byłoby lepiej dla wszystkich miłośników Tolkiena, gdyby ten film nigdy nie powstał. Dlaczego? Bo odebrał mi znaczną przyjemność z czytania książki - kiedy czytałem "Władcę" w dawnych dobrych czasach, wyobraźnia hulała mi jak szalona - jak właściwie wyglądali ci orkowie? A elfy? A taki Drzewiec? Do dzisiaj mam gdzieś w kompie sporą kolekcję rozmaitych ilustracji do książek Tolkiena, rysowanych przez różnych artystów; co człowiek to zupełnie inny świat, weź takiego Cora Bloka na przykład - genialna rzecz.
    Tymczasem ogrom wizji filmowej w połączeniu z nachalnym marketingiem narzucił w sumie jedyną słuszną wizję Śródziemia; teraz już zawsze, czytając książkę, będzie mi przed oczyma stawał Aragorn z gębą Viggo Mortensena, Legolas wyczyniający rozmaite Sindarin-Fu z łukiem i sztyletami, mumakile jak mastodonty, orkowie tacy, hobbici owacy, Gollum śmaki, itd. itp.

    Przepraszam, ta dyskusja stała się już tak geekowska, że aż mi się słabo robi.

    Enyłej, reasumując, "Watchmenów" zobaczyć mimo wszystko warto. Ogląda się OK i ścieżka dźwiękowa też b. nastrojowa.

    OdpowiedzUsuń